"Nigdy nie zapomnę Wigilii w roku 2009, kiedy to wróciłem do pracy po wypadku i przywitałem się z widzami ze łzami w oczach. Wiem, że wielu chciało to zobaczyć, mimo że nigdy w ten dzień nie ogląda telewizji..."
Milena Kindziuk: – Jest Pan dobry?
Krzysztof Ziemiec: – Staram się każdego dnia. I w domu, i w pracy, i na ulicy. Zazwyczaj wychodzi! To wszystko zależy od nas samych.
– Czyli „warto być dobrym”, skoro taki tytuł ma Pana najnowsza książka...
– Bezwarunkowo! Nie tylko warto, ale trzeba. To miara naszego człowieczeństwa. Poza tym dobro wraca do nas, i to z podwójną siłą. Działa też w dwie strony: dając siebie innym, budujemy nas samych.
– Co skłoniło Pana do opisania ludzi, którzy świadczą dobro innym?
– Ciągle się słyszy, że wokół nas jest tyle zła. Bo jest. Ale jest też wiele dobra. Jest wiele osób, które się nie poddają i wbrew wszystkiemu i wszystkim są po prostu dobre. I często są to ludzie młodzi, o których starsi czasem mają nie najlepsze zdanie. Niesłusznie! Poza tym zło jest krzykliwe i dlatego wydaje się, że jest wszędzie; a dobro ciche i pokorne – dlatego trzeba było o tym napisać książkę.
– A co urzekło Pana np. w postawie opisywanego w książce ks. Jacka Stryczka? Czy to, że rozdawał chleb z popiołem przy budce z kebabem, może być atrakcyjne dla współczesnego czytelnika?
– Urzekło mnie wszystko! To, że jest to pozytywnie zwariowany ksiądz. Człowiek, który z „robienia dobra”, niesienia pomocy potrzebującym zrobił swój znak firmowy. Co więcej, przedarł się do świadomości wszystkich Polaków. Stał się taką kościelną odpowiedzią na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Pokazał, jak pomagać przez cały rok!
– Dlaczego na łamach książki znalazła się sylwetka Anny Dymnej?
– To kobieta anioł, która przyznaje, że pomaganie innym jest potrzebne także jej samej. Robi to cicho, bez rozgłosu, a jak skutecznie.
– Podkreśla Pan, pisząc o niej, że „cierpienie pozwala być bliżej Chrystusa”. Ten motyw powraca wielokrotnie, nie tylko zresztą w tej publikacji. Rozumie Pan cierpienie jak mało kto, prawda? Czy ono zbliżyło Pana do Chrystusa?
– Bycie dobrym to kwintesencja Jego działań. To także sens Ewangelii. Ja to zrozumiałem dawno temu.
– Wypadek pozwolił Panu zrozumieć, że nic nie jest dane raz na zawsze i że wszystko w życiu jest po coś – jak pięknie napisał Pan w swojej poprzedniej książce...
– W moim przypadku nazwałbym to życiowym wirażem. Dramatyczne momenty uświadamiają nam, po co tu jesteśmy, po co żyjemy... I że warto każdy dzień przeżyć właściwie, dobrze.
– Czy teraz, gdy dostał Pan niejako w prezencie od losu drugie życie, inaczej przeżywa Pan święta Bożego Narodzenia? Co dla Pana znaczy fakt, że Bóg przyjął ludzką postać; że było Mu zimno i nie miał co jeść, i stał się nam bratem?
– Święta spędzam zazwyczaj w sporej części w pracy. Taki zawód, taka służba. Ale na pewno staram się na to wszystko patrzeć inaczej. Szukać tego, co istotne, a odrzucać to, co kusi, ale jest zupełnie niepotrzebne, a dla wierzących wręcz szkodliwe. Narodzenie Dzieciątka daje nadzieję, ale zaraz potem dzień pierwszego męczennika każe tę radość przeżywać w głębszy sposób. To też część naszego chrześcijańskiego krzyża, który niesiemy.
– Czy czuje Pan to braterstwo Jezusa? Kim On dla Pana tak naprawdę jest?
– Braterstwo? Nie mam śmiałości tak pomyśleć. Na pewno czuję Opatrzność, opiekę, i to każdego dnia. Aż się boję, że kiedyś nadużyję zaufania.
– Ernest Bryll powiedział kiedyś, że „bardzo rzadko zdarzają nam się takie Wigilie, które są od początku do końca prawdziwe”. Kiedy dla Pana Wigilia jest prawdziwa?
– Staram się, żeby każda taka była. Ernest Bryll, jako osoba nieco starsza ode mnie i jako poeta, ma inne doświadczenia. Zapewne miał na myśli m.in. Wigilie lat 80. XX wieku, czyli takie trudne momenty w losach narodu, które nie pozwalały się cieszyć. Dla mnie Wigilia jest prawdziwa wtedy, kiedy nie jest to tylko krzątanina, a potem kolacja, ale wtedy, kiedy tworzymy coś w rodzaju domowego misterium. Kiedy jesteśmy razem, pogodzeni, zjednoczeni – także z tymi, których już nie ma, bo odeszli na zawsze...
– Często jest tak, że w Święta prowadzi Pan w TVP Wiadomości. Czy są one wtedy smutne?
– Nie. Dla mnie to zaszczyt być gościem w polskich domach w takie dni! Moja rodzina – żona i dzieci – jest wyrozumiała, a po pracy jest jeszcze trochę czasu, żeby wspólnie usiąść do stołu.
Nigdy nie zapomnę Wigilii w roku 2009, kiedy to wróciłem do pracy po wypadku i przywitałem się z widzami ze łzami w oczach. Wiem, że wielu chciało to zobaczyć, mimo że nigdy w ten dzień nie ogląda telewizji...
– Dziennikarstwo zatem to dla Pana misja?
– Tak, dla mnie tak. To coś więcej niż praca.
– Dlatego w swoich programach stara się Pan poruszać także tematy religii i wiary? Nie przeszkadzają temu głosy krytyki, z którą się Pan spotyka, tak jak było choćby po wywiadzie z charyzmatykiem z Ugandy, o. Johnem Bashoborą?
– A czym przy prawdziwym męczeństwie są takie uszczypliwe uwagi? To bolało, bo było absolutnie niesprawiedliwe, ale nie zmieniło mojego przekonania, że warto robić takie programy. Krytyka może też wzmocnić! Ale... my i tak mamy łatwiej w porównaniu z innymi chrześcijanami, np. w Syrii czy Iraku.
– Pamiętam też Pana wywiad z mężem Anny German. Odwoływał się Pan później do jego wspomnień, że piosenkarka przed śmiercią nagrywała w domu psalmy na magnetofon i mówiła, że jak wyzdrowieje, to będzie śpiewać tylko Bogu...
– Tak, to była niezwykle ważna rozmowa, niezwykłe spotkanie. Do dziś pamiętam nasze wspólne łzy, moje i pana Zbyszka, w trakcie rozmowy.
– Śpiewa Pan w Wigilię kolędy?
– Tak, staram się. Niestety, nie potrafię na niczym grać. Ale za to moje dzieci grają na pianinie, więc śpiewamy wspólnie.
– Ulubiona kolęda to…?
– „Cicha noc” i „Nie było miejsca dla Ciebie”, bo są nieco smutne.
– Z jakiego prezentu pod choinką ucieszyłby się Pan najbardziej?
– Z takiego, który jest nie do kupienia, ale możemy go zdobyć, starając się żyć dobrze każdego dnia. Czytelnicy wiedzą, co mam na myśli.
– Czy święta Bożego Narodzenia przypominają, że warto być dobrym?
– Absolutnie tak! A szczególnie czas poprzedzający Boże Narodzenie. My z dziećmi wysłaliśmy wiele paczek dla potrzebujących i zrobiliśmy wiele dobrych uczynków dla innych. Tak, żeby przyjściem Jezusa Chrystusa mógł cieszyć się każdy!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.