Wśród licznych narodowości, które pielgrzymują do grobu Ojca Pio, Polaków jest najwięcej. Rocznie przybywa ich ponad 20 tysięcy. Ich sposób bycia oraz kultura modlitwy w ciszy i skupieniu wzbudzają podziw i mogą stanowić przykład.
Spoglądam na stosy listów… Fenomen! Tego już nikt i nic nie przerwie, nie zatrzyma. Pielgrzymowanie do grobu Ojca Pio będzie trwało. Nie można go ominąć ani zapomnieć, nie można nim się nie dzielić. Przyglądam mu się dzisiaj po latach z prawdziwym wzruszeniem, obejmując pamięcią wszystko, co było mi dane przeżyć, zobaczyć, uchwycić i zapamiętać. I tak naprawdę jedyna, pełna podziwu myśl przy tych wspomnieniach się rodzi: jak wielka musi być w niebiosach chwała Ojca Pio, że w tak niezmierzony sposób dociera dzisiaj do tylu ludzi.
Coraz więcej Polaków
Dziesiątki tysięcy moich rodaków przewija się co roku przez sanktuarium w San Giovanni Rotondo. Każdy rozpoczynający się sezon pielgrzymkowy sprowadza coraz to nowych polskich czcicieli Ojca Pio. Rośnie nie tylko liczba przybywających osób, ale zmienia się jakość wyjazdów, w których uczestniczą. Na polskie pielgrzymowanie w San Giovanni Rotondo zwraca się coraz większą uwagę i wiele się o nim mówi...
Coroczne statystyki wykazują jednoznacznie, że wśród licznych narodowości, które docierają do Ojca Pio, Polaków jest najwięcej (w pełni sezonu na parkingach staje dziennie 4-6 polskich autokarów). Ubiegłoroczny pielgrzymkowy maraton modlitwy związany z kanonizacją Jana Pawła II, sprowadził do nas w ciągu zaledwie kilku dni ponad 13 tys. rodaków z różnych krajów świata. Dla wielu ludzi była to pielgrzymka życia. Słowa podziwu nad polską kulturą modlitwy w ciszy i skupieniu dawały się słyszeć głównie w zakrystii, gdzie każdego ranka przygotowywało się do koncelebry 30-40 kapłanów.
Podróże poświęcenia
Karty wspomnień polskiego pielgrzymowania do Ojca Pio zapełniają się z roku na rok wciąż nowymi świadectwami, doświadczeniami, wydarzeniami. Niektóre są wyjątkowe, niełatwo się je zapomina. Jak choćby historia pewnego polskiego pielgrzyma mieszkającego od lat w Niemczech, który by podziękować św. Ojcu Pio za otrzymane łaski, przybył do San Giovanni Rotondo pieszo. Wędrował przez 52 dni, pokonując dziennie około 50 kilometrów (cała trasa liczyła 1600 km). Niepojęte jest to, że podejmując się tego zadania, ryzykował pogorszenie swojego stanu zdrowia. Przeszedł wcześniej poważną operację, wierzył jednak, że idąc do Ojca Pio, nie będzie sam.
Wielu pielgrzymów przybywa do Ojca Pio po długiej podróży na zaledwie kilka chwil, aby modlić się o uzdrowienie dla matki, ojca, dziecka, przyjaciela… Spotykam ich zmęczonych, zdezorientowanych, poszukujących kierunku zejścia do krypty. Zostawiają w pośpiechu bagaże i biegną do Ojca Pio. Ponieważ nie zatrzymują się nigdzie na nocleg i od razu wracają do Polski, muszą się spieszyć. Ten krótki czas jest dla nich drogocenny... wierzą w cud. Przed odjazdem wracają do biura, zabierają bagaże. Rozdaję im pamiątkowe obrazki z Ojcem Pio. Ich oblicza są rozjaśnione, pełne spokoju. Mówią: „Otrzymałem to, po co przyjechałem”, „Już się nie boję, mogę spokojnie odjechać do domu”, „Odjeżdżam z wiarą, którą odczułem, modląc się przy sarkofagu Ojca Pio”, „Wierzę, że nie pozostaniemy sami”, „Ufam, że on wstawi się w intencjach, z którymi tutaj przyjechaliśmy”, „Wierzę w cud”. Widać, że odjeżdżają z nadzieją.
Marzenia dzieci
Ze wzruszeniem wspominam dzieci przybywające do grobu Ojca Pio, aby modlić się o swoje zdrowie. Kilkoro z nich dotarło do nas za pośrednictwem fundacji „Mam Marzenie”, która spełnia marzenia dzieci cierpiących na choroby zagrażające ich życiu. Wybrały to szczególne miejsce, szczerze zawierzając siebie Ojcu Pio.
Dziecięcą modlitwę słyszałam też często w salach szpitala „Domu Ulgi w Cierpieniu”, do którego polskie rodziny przywoziły swoje dzieci, licząc na ratunek w nieuleczalnych schorzeniach czy ciężkich stanach chorobowych. Szczególnie zapadła mi w pamięć pewna mama, która jechała z Polski trzydzieści godzin autobusem z chorym kilkunastoletnim synem (był po wypadku, liczyli na operację chirurgiczną, której lekarze w Polsce nie chcieli się podjąć) i zaraz po dotarciu na miejsce, mimo nieprzespanej nocy, ustawiła się w kolejce na izbie przyjęć. Zmęczony, blady chłopiec, przejęty swoim pierwszym w życiu pobytem za granicą, obserwował z podziwem korytarze szpitalne. „Widziałem kiedyś ten szpital na zdjęciach w gazecie. Nie mogę uwierzyć, że tu jestem” – mówił z przejęciem. Kiedy odjeżdżał po kilkudniowym pobycie w szpitalu, świadomy postawionej diagnozy (nie takiej, jakiej się spodziewał), nie był zasmucony. „Odjeżdżamy w spokoju – powiedziała do mnie na pożegnanie mama chłopca – choć szansy na operację nie ma. Jesteśmy szczęśliwi, że mogliśmy z okien szpitalnych zanosić przez tych kilka dni modlitwę do ukochanego Ojca Pio. Może przygotowuje dla nas inną łaskę, nie tę, po którą tutaj przyjechaliśmy?”.
W San Giovanni Rotondo była też grupa niewidomych dzieci z sobieszewskiego Ośrodka Wczesnego Wspomagania Rozwoju Dziecka Niewidomego z pielgrzymką wdzięczności za łaski wyproszone dla tego ośrodka, któremu patronuje Ojciec Pio.
Otrzymane łaski
Wielu pielgrzymów otrzymuje łaski, po które przybywa do Ojca Pio. Późną jesienią ubiegłego roku dotarło do nas małżeństwo. Znaleźli się w San Giovanni Rotondo podczas panującej tu kilkudniowej ulewy. Ulicami miasta strumieniami płynęła woda, a nasze sanktuarium było w większości zamknięte. Do relikwii św. Ojca Pio, niestety, nie można było zejść. Byli rozżaleni. Niewiele zwiedzili, zawiedzeni stali w biurze w milczeniu. „Modlimy się o dar rodzicielstwa. Przyjechaliśmy tutaj z tą intencją, w nadziei, że staniemy przy relikwiach św. Ojca Pio, by błagać go o cud”. Opowiedziałam im moją historię sprzed lat. Wysłuchali jej w milczeniu i, nieznacznie pocieszeni, pożegnali się, zabierając ze sobą kilka foliowanych obrazków ze św. Ojcem Pio. Po jakimś czasie otrzymałam od nich telefoniczną wiadomość. „Oczekujemy potomstwa!... Foliowy obrazek przywieziony z San Giovanni Rotondo jest kompletnie wilgotny, jakby wydzielała się z niego jakaś oleista substancja” – relacjonowała, płacząc z radości kobieta. Wysłuchał ich Ojciec Pio, mimo że „wszystko było zamknięte”. Ich serca jednak pozostały otwarte…
W San Giovanni Rotondo rozbrzmiewa wielka wiara, wielka modlitwa i zawierzenie, z którym przybywa się do Ojca Pio. I jego wielkie wstawiennictwo. Jeden z polskich pielgrzymów powiedział: „Przyjeżdżamy do Ojca Pio jak do naszego świętego. Jest nam tak bliski, że traktujemy go, jakby był naszym rodakiem”.
Dwa lata temu, kiedy zbliżała się 10. rocznica działalności polskiego sektora biura pielgrzyma przy Sanktuarium św. Ojca Pio w San Giovanni Rotondo, zachęcaliśmy do nadsyłania świadectw i wspomnień. Napłynęło ich bardzo dużo. Biura pielgrzymkowe, agencje turystyczne, piloci, indywidualni pielgrzymi, kapłani dzielili się z nami swoimi przeżyciami. Czytałam wzruszające historie. Przeglądałam fotografie. Na odwrocie jednej z nich odkryłam zapisek: „Proszę pozdrowić od nas Ojca Pio i powiedzieć Mu, że choć droga do niego tak daleka, to i tak bliska, nasze serca i nasza modlitwa podróżują do niego”.
Beata Grzyb – opiekun i przewodnik polskich grup pielgrzymkowych, w Sanktuarium Ojca Pio pracuje od 13 lat. Wyszła za mąż za Włocha z San Giovanni Rotondo i zamieszkała w tym miasteczku 22 lata temu. Szczególne nabożeństwo do Ojca Pio zrodziło się w niej podczas trudnej próby, kiedy wraz z mężem modliła się o dar potomstwa. On wspomógł ją swoim wstawiennictwem u Boga i została mamą Franciszka, a dwa lata później Klary. Swoją historię opisała w świadectwie „Mój przyjaciel Ojciec Pio”. Pracę w sanktuarium traktuje jako dziękczynną misję służenia polskim pielgrzymom.
„Głos Ojca Pio” [93/3/2015] www.glosojcapio.pl
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.