Hasło „prezydent Barack Obama” nie oddaje istoty dzisiejszych stosunków rasowych w USA. Te znajdziemy raczej w takich nazwach jak „Ferguson” czy „Baltimore”.
Wszystkie sondaże wskazują, że Amerykanie są dziś podzieleni rasowo bardziej niż w dniu, kiedy Barack Obama, pierwszy czarnoskóry prezydent w historii Stanów Zjednoczonych, inaugurował swoje urzędowanie w Białym Domu. I bynajmniej nie jest to zjawisko, które należy traktować jednostronne. Uprzedzenia rasowe dotyczą w takim samym stopniu zarówno białej, jak i czarnej części amerykańskiej społeczności.
Dwa krany z wodą
Za kamień milowy w historii walki o równouprawnienie rasowe w Ameryce uchodzi rok 1964, kiedy to prezydent USA Lyndon Johnson podpisał ustawę o prawach obywatelskich, dającą początek zacieraniu faktycznych różnic ze względu na kolor skóry. Stało się tak rok po tym, gdy najbardziej znany amerykański bojownik o równouprawnienie, pastor Martin Luther King wygłosił swoje słynne płomienne przemówienie zaczynające się od słów „I Have a Dream” („Mam marzenie”). Wcześniej przez dziesiątki lat, mimo formalnego zniesienia niewolnictwa w postaci trzynastej poprawki do konstytucji USA z grudnia 1865 r., czarnoskórzy mieszkańcy Stanów Zjednoczonych i tak byli dyskryminowani na różne sposoby. Piękne słowa zawarte na papierze – choćby fragment deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych proklamujący, że „wszyscy ludzie stworzeni są równymi”, nijak miały się do rzeczywistości. Codzienną praktyką była mniej lub bardziej formalna segregacja oznaczająca oddzielne szkoły dla białych i czarnych, oddzielne okienka bankowe, osobne toalety publiczne, osobne ławki w parkach, osobne miejsca i sale restauracyjne, a nawet osobne krany z wodą pitną. Najbardziej wyrazistym symbolem segregacyjnym stały się jednak autobusy publiczne, w których czarnoskórzy mieszkańcy USA mogli zajmować wyłącznie tylne miejsca. Tak było jeszcze w latach 60. XX w.
Ustawa Lyndona Johnsona miała sprawić, według słów jej inicjatora, że amerykański naród stanie się „jedną całością”. Ale to znów były tylko piękne słowa. Zaledwie rok po tym doszło do „krwawej niedzieli”, czyli brutalnej pacyfikacji czarnoskórych demonstrantów przez policję podczas marszu z Selmy do Montgomery. Kilka lat później rozległy się natomiast strzały, które uśmierciły Luthera Kinga. Wtedy czarnoskórzy Amerykanie mogli już jednak cieszyć się pełnią praw wyborczych. Znacznie trudniej było za to zmienić mentalność ludzką i zasypać głębokie podziały w społeczeństwie. O uprzedzeniach wobec Afroamerykanów wspominał celnie prezydent Barack Obama w 2012 r. podczas pogrzebu Trayvona Martina, czarnoskórego nastolatka zastrzelonego bez powodu przez białego funkcjonariusza straży sąsiedzkiej. „Niewielu czarnoskórych amerykańskich mężczyzn nie było śledzonych podczas robienia zakupów. Takie przeżycie jest i moim udziałem. Niewielu czarnoskórych amerykańskich mężczyzn nie słyszało dźwięku blokowanych centralnych zamków w samochodach, gdy szli ulicą. Też mi się to przytrafiło – zanim zostałem senatorem” – powiedział Obama, dodając: „35 lat temu Trayvonem Martinem mogłem być ja”.
Zdarzyło się w Ferguson
Symbolem współczesnych amerykańskich napięć na tle rasowym stało się w ostatnich miesiącach niewielkie miasteczko Ferguson, w stanie Missouri, należące do aglomeracji St. Louis, gdzie w sierpniu ubiegłego roku biały policjant Darren Wilson śmiertelnie postrzelił na ulicy 18-letniego nieuzbrojonego czarnoskórego chłopaka Michaela Browna. Powodem miało być rzekomo agresywne zachowanie nastolatka. Świadkowie twierdzili jednak później, że Wilson strzelał do nieuzbrojonego, stojącego z podniesionymi rękami Browna. Kilka miesięcy później miejscowa ława przysięgłych uznała, że nie ma podstaw do postawienia policjantowi zarzutów, nawet o nieumyślne spowodowanie śmierci. Oburzeni czarnoskórzy mieszkańcy miasta wyszli na ulice – doszło do gwałtownych zamieszek, plądrowania sklepów i starć ze stróżami porządku.
Warto przy tym na chwilę zatrzymać się na samym Ferguson, bo to dość specyficzne miasto.
– ponad 60 proc. jego mieszkańców to czarnoskórzy, natomiast miejskie władze, sądownictwo oraz policja są „białe”. Jak podał „Los Angeles Times” na 53 policjantów z Ferguson zaledwie trzech jest Afroamerykanami. Podobnie wyglądał skład ławy przysięgłych, która zadecydowała o uniewinnieniu Darrena Wilsona, 9 z 12 jej członków stanowili biali.
Po wydarzeniach w Ferguson Biały Dom wysłał do miasteczka specjalną komisję resortu sprawiedliwości. Opracowany przez nią raport ujawnił ogromną skalę nieprawidłowości i uprzedzeń rasowych, zalecając gruntowną reorganizację tamtejszej policji i sądów. W ślad za tym poszła fala dymisji wśród urzędników ratusza miejskiego i we władzach lokalnej policji. Burmistrz Feguson John Shaw został natomiast odwołany przez Radę Miejską.
Ale takich Ferguson jest w dzisiejszych Stanach Zjednoczonych znacznie więcej, by wspomnieć choćby niedawne wydarzenia w Baltimore po śmierci Afroamerykanina Freddiego Graya, który zmarł kilka dni po brutalnym zatrzymaniu przez policję, czy też zamieszki w Nowym Jorku po zabiciu 43-letniego Erica Garnera, ojca sześciorga dzieci.
Sprawcy – biali policjanci – zostali po raz kolejny uniewinnieni. Po wydarzeniach w Nowym Jorku prezydent Obama powiedział wprost, że decyzja tamtejszej ławy przysięgłych „wpisuje się w zaniepokojenie wielu społeczności mniejszości etnicznych, iż stróże prawa nie obchodzą się z nimi w sposób uczciwy”.
Rasizm odwrócony
Większość obserwatorów amerykańskiego życia społecznego wskazuje, że za eskalacją napięć rasowych stoją niewykorzenione nadal stereotypy dotyczące obu ras, na czele z opinią, że wszyscy czarnoskórzy są potencjalnymi kryminalistami i należy im uważnie patrzeć na ręce. I rzeczywiście, statystyki pokazują, że w samym Nowym Jorku aż 85 proc. prewencyjnych, wyrywkowych zatrzymań i przeszukań policyjnych dotyczyło Afroamerykanów i Latynosów. Z tego powodu czarni nowojorczycy oskarżają policję o stosowanie rasistowskiej selekcji. Ta broni się, wskazując na widoczny spadek przestępczości. Co więcej, wszelkie dane potwierdzają, że przestępczość wśród Afroamerykanów jest rzeczywiście kilkukrotnie wyższa niż w innych środowiskach. Ale za taki stan rzeczy odpowiadają głównie ekonomiczne dysproporcje – czarna społeczność jest po prostu nadal statystycznie o wiele biedniejsza, gorzej wykształcona, mająca większe trudności ze znalezieniem pracy, uczęszczająca do gorszych szkół itp. To wszystko nie jest więc takie proste i oczywiste.
Podobnie jak wizja Afroamerykanów tylko jako obywateli drugiej kategorii. Zmiany, choć powolne, są widoczne, a kontrowersyjna akcja wyrównywania różnic, czyli „punkty za pochodzenie” zaczyna przynosić efekty. Dziś 18 proc. Afroamerykanów powyżej 25. roku życia to absolwenci college'ów, a zdecydowana większość z nich kończy szkoły średnie. Znikąd nie biorą się przecież takie postaci jak Barack Obama, czarnoskórzy kongresmeni, ministrowie, sędziowie sądów najwyższych. Ba, nawet w Baltimore, gdzie doszło do wspomnianych zamieszek na tle rasowym, władza jest w rękach Afroamerykanów na czele z panią burmistrz Stephanie Rawlings-Blake.
Tyle tylko, że negatywny koszt wspomnianej „akcji afirmatywnej” jest dosyć wysoki. Mówi się nawet o rasizmie odwróconym, dyskryminującym bardziej zdolnych białych. Na dodatek „punkty za pochodzenie” nie są zbyt motywujące, skoro dają Afroamerykanom przewagę już na starcie. Inną negatywną tendencją jest coraz większe zasklepianie się czarnej społeczności w politycznym getcie afroamerykańskości. W przeciwieństwie bowiem do białych, gdzie preferencje wyborcze są raczej podzielone, przytłaczająca większość czarnoskórych obywateli (ponad 95 proc.) głosuje na obecnego prezydenta. Powód jest oczywiście jeden: „Głosowałem na Baracka Obamę, bo jest czarny. Dlatego inni ludzie głosują na innych kandydatów – bo wyglądają tak, jak oni” – stwierdził znany amerykański aktor Samuel L. Jackson. Przy takim sposobie myślenia dół dzielący amerykańskie społeczeństwo stanie się z pewnością jeszcze głębszy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.