Duchowa kardiomiopatia

Rycerz Młodych 3/2015 Rycerz Młodych 3/2015

Kto z nas, zapytany o to, czy zna kogoś, kto jest naprawdę radosny, bez zastanowienia wskaże taką osobę? Ja osobiście mogę natychmiast wskazać dwie: pierwszą jest mój nieżyjący już dziadek, drugą mój synek, niemowlę 11-miesięczne.

 

Dlaczego o to pytam? Bo wbrew wszelkim pozorom okazuje się, że radość jest postawą deficytową. Odnosząc się raz jeszcze do wymienionych przeze mnie radosnych osób, wyjaśniam, dlaczego pytałam o te właśnie cechy charakteryzujące człowieka. Radość to stan pozytywny, prawdziwa radość wypływa zawsze z autentycznej wdzięczności za to, co w życiu otrzymaliśmy. Radosny człowiek przyciąga do siebie innych ludzi. Mój dziadek miał zawsze pogodne oblicze, pomimo choroby, starości i ogromnego cierpienia, jakie przyszło mu nieść pod koniec życia, dla każdego miał dobre słowo i wszystkie sprawy powierzał Bożej Opatrzności. Odnalazł Boga i był Mu wdzięczny. To napawało go ową nadprzyrodzoną radością – właściwą tylko tym ludziom, którzy zaufali Panu.

Mój synek wprost kipi radością, uśmiech nie schodzi z jego pyzatej buzi, radośnie gaworzy na mój widok albo gdy tata wraca z pracy, piszczy z radości, gdy bawi się z siostrą. Takie malutkie dzieci doświadczają radości na widok drugiej osoby, bo są czyste i przejrzyste. Ich postępowanie jest wolne od udawania, nie jest grą pozorów, ale czystym i autentycznym uczuciem wdzięczności z powodu przebywania w obecności matki lub ojca. To trochę analogicznie do sytuacji, w której człowiek oddany Panu Bogu chodzi w obecności Najwyższego – niejako naturalnie jest radosny. Niemowlęta przebywają, ze względu na swoją bezradność i zależność od drugiego człowieka, w atmosferze dobra i piękna; radość, która jest dla nich charakterystyczna, jest naturalną konsekwencją otwarcia się na opiekę, której tak w pierwszych miesiącach życia potrzebują. One mają ciągły powód do radości. Można brać przykład z tych dzieciaków i tak jak one być otwartymi na Bożą pomoc i przyjąć postawę zdania się we wszystkim na Boga – myślę, że takie właśnie zachowanie zalecał zmanierowanym i zblazowanym dorosłym Pan Jezus, pouczając Apostołów, gdy spierali się o to, kto jest największy w królestwie niebieskim. Ta gwarantuje owocowanie radością, która pochodzi od Ducha Świętego.

Ani napuszony, ani nadęty – prosty zwykły święty

Jeśli popatrzymy na przeróżnych świętych, każdy z nich w jakiś sposób był radosny, jednak Świętym, który w szczególny sposób uosabiał radość, był niekwestionowany figlarz – Filip Neri. Zanim poznamy jego postać, warto uzmysłowić sobie różnicę, jaka zachodzi pomiędzy autentyczną, dojrzałą radością a wesołkowatością i pustym śmiechem, który naigrawa się z drugiego człowieka tylko po to, by upokorzyć i wykpić. Radość, którą żył Filip, wypływała z jego ogromnej miłości do człowieka, za tym szły po kolei: uprzejmość, serdeczność i cierpliwość. On, jako gruntownie wykształcony kapłan, poważny i stateczny dojrzały ksiądz biegał razem z małymi dziećmi (tymi właśnie, które najlepiej i najbardziej autentycznie przeżywają radość) za piłką. Kompromitował się? Robił z siebie pośmiewisko? Nic z tych rzeczy, śmiem twierdzić, że każdy, kto patrzył na Neriego ścigającego się z dziećmi za piłką, w głębi duszy życzyłby sobie doświadczyć pełnej radości, która wyzwala nas z udawania i krępujących zasad towarzyskiej dyplomacji. Ja sama czasem chciałabym tak po prostu oderwać się od tego, co mnie mocno trzyma (strach przed wyśmianiem i oceną?), i pobiec przed siebie jak dziecko, rozkładając ręce, donikąd...

Filip choć nie był ani dobrze zbudowany, ani ujmujący wyglądem, przyciągał do siebie tłumy ludzi, szczególnie dzieci. Ludzie garnęli się do niego, chcieli z nim przebywać, rozmawiać, radzili się go w różnych kwestiach, wspólnie z nim gromadzili się na modlitwie. Kapłan miał charyzmę, bo autentycznie owocował łaskami Ducha Świętego.

Radość w doświadczeniach

Radość jest pochodną szczęścia, jednak jest ona czymś zgoła innym niż szczęście. To drugie jest chwilowe i ulotne, zależne od okoliczności, mówi się o poczuciu szczęścia – poczuć to doświadczyć czegoś chwilowo, a radość jest postawą bez względu na okoliczności, a może nawet najbardziej testuje się ją w obliczu niepowodzeń i przeciwności. „Za pełną radość poczytujcie to sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadczenia. Wiedzcie, że to, co wystawia waszą wiarę na próbę, rodzi wytrwałość. Wytrwałość zaś winna być dziełem doskonałym, abyście byli doskonali, nienaganni, w niczym nie wykazując braków" (Jk 1,2-4 ). Z takimi bolesnymi utrapieniami spotkał się też Filip, po tym, jak założył coś na kształt bractwa modlitewnego (był to początek zgromadzenia oratorianów), ale niezwiązanego żadną regułą, tylko charakteryzujące się pewną swobodą – gdy został oskarżony o „nowinkarstwo”. Pozbawiono go wówczas możliwości spowiadania wiernych. Co musiał wtedy czuć ten oddany bez granic kapłan? Pewnie jego zapał zgasł i radość zniknęły... Nic z tych rzeczy, on owocował mimo niesprzyjających okoliczności, bo wiedział, że ma powody do radości – i w końcu doczekał się rehabilitacji.

Stygmat Ducha Świętego

Filip nieraz słyszał, jak ludzie przyjaźnie plotkują o nim, kanonizując go swymi komentarzami już za życia. Niejako na przekór tym ploteczkom, chciał się wydawać mniej świętym, niż go postrzegano, w tym celu albo śmiesznie się ubierał, albo golił sobie tylko jedną część twarzy, czym wzbudzał nieprawdopodobny wręcz ubaw swych przyjaciół. Za to był kochany, za dystans do siebie samego, autoironię i poczucie humoru.

Filip doświadczył niezwykłego wydarzenia w dniu Zesłania Ducha Świętego. Wielka ognista kula wniknęła przez usta do serca, które poszerzyła do tego stopnia, że siła rosnącego mięśnia wyrwała dwa żebra, tworząc przestrzeń dla powiększonego znacznie serca. Choć z medycznego punktu widzenia patologiczne zjawisko zwane kardiomiopatią, czyli przerostem mięśnia sercowego, wiąże się z obniżeniem komfortu życiowego osoby dotkniętej tym schorzeniem, a nawet niebezpieczeństwem śmierci, Filip czuł się doskonale (po jego śmierci dokonano sekcji zwłok i stwierdzono, że powiększone serce nie obniżało w żaden sposób jakości życia Świętego ani nie było powodem zgonu; Filip, gdy zmarł, miał 80 lat), wszak umarł ponad pół wieku po tym zdarzeniu. Znawcy nazwali to zajście stygmatem Ducha Świętego, bo Filip od tego momentu rozpoczął apostolat z nieprawdopodobną siłą i efektywnością. Był pociągający w mowie i zachowaniu, umiał rozśmieszyć, rozbawić, zaskoczyć dowcipem i puentą, ludzie czuli spokój i akceptację w jego towarzystwie. Któż z nas nie chciałby być zawsze lubiany i akceptowany, kto nie chciałby być otaczany wianuszkiem wielbicieli? Filip jednak odrzucał wszystko, co przynosiło próżną chwałę, skupiał się na istocie – głosił tym ludziom Boże miłosierdzie. I choć – pewnie teraz będziecie zaskoczeni – żył niemal pięć wieków temu, to ciągle jego osoba przemawia przekonująco i zachęcająco. Modlę się o taką radość i miłość dla siebie, jaką miał św. Filip Neri.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...