Modliła się do Boga na łokciach

Rycerz Młodych 5/2015 Rycerz Młodych 5/2015

Cierp-liwość i cierp-ienie są w zaskakujący sposób do siebie podobne, choć semantycznie zasadniczo się od siebie różnią. W rdzeniu obu tych rzeczowników znajduje się słowo „cierp”, które chyba nikomu nie przywołuje na myśl pozytywnych skojarzeń.

 

Cierpienie w teorii

Cierpliwość to cecha, która często nazywana jest również cnotą, bo nieodłącznie wiąże się z nią wytrwałość, odporność, siła i wytrzymałość – a te są jak najbardziej pozytywne. Cierpliwość wymieniana jest jako niezbędna przy dążeniu do celu, by go skutecznie osiągnąć, to też złota zasada w warunkach trudnych czy ekstremalnych, pozwalająca przetrwać coś niekorzystnego. Cierpienie może kojarzyć się z bólem, zarówno fizycznym, jak i duchowym, jednakże ma w sobie głębię większą niż ból, bo ten jest bardziej krótkotrwały, powierzchowny. Różnica pomiędzy nimi jest subtelna, niemal niezauważalna, jak pomiędzy strachem a lękiem, a jednak zasadnicza. Cierpienie to stan, który obejmuje całość osoby ludzkiej, dotyka jej najgłębszych sfer, i choć żaden człowiek nie chce cierpieć, to doświadczenie cierpienia napełnia godnością, dodaje powagi, domaga się ciszy i szacunku. Cierpienie to otchłań, widać to zwłaszcza w szpitalach, gdzie cierpią chorzy na nieuleczalne choroby; w hospicjach, gdzie pogrążeni w odmętach cierpienia, nieraz nie do zniesienia, przyjmują miłosierną pomoc swych bliskich i opiekunów--wolontariuszy; na łożach śmierci, gdy złamani fizyczną udręką od kapłana otrzymują błogosławieństwo na ostatnią drogę – ku Bogu. Cierpią też i ci zupełnie zdrowi na ciele, gdy wnętrze zranione jest przez fałszywe oskarżenia, niesprawiedliwe sądy, niewdzięczność czy opuszczenie przez dzieci, którym dali wszystko, a które zostawiły ich jak niewygodny bagaż w domach starości – przestrzeni pomiędzy pragnieniem życia a palcami wyczuwalną bliskością śmierci – to musi boleć. Każda ta sytuacja, by ją przejść, wymaga wytrwałości, cierpliwości. Teraz dopiero rozumiem, że cierpliwość to dar, nadprzyrodzony owoc, bo ciężko bez buntu zrozumieć cierpienie i je znieść w godny sposób – bez narzekania, biadolenia, rzucania klątw w pusty kąt.

Róża pod Krzyżem

Pamiętam, jak kiedyś w młodości poczułam się bardzo źle. Było to w pewną sobotę, załatwiałam coś na rynku, potem poszłam do piwnicy po warzywa. Tam zakręciło mi się w głowie, ledwo wróciłam na górę, położyłam się, bo nogi odmawiały posłuszeństwa. Zaniepokojona mama zmierzyła mi temperaturę: 40,3 °C. Natychmiast do szpitala, tam zastrzyk na zbicie gorączki, bo nie pomagały tabletki. Temperatura zbyt szybko spada, wymiotuję, przestrzeń ciemnieje przed oczami, mdleję, lądując w ramionach mamy... Nic nie pamiętam, budzę się na szpitalnej leżance – 35,8 °C. Ogromnie nieprzyjemne doświadczenie.

Siostra Róża Niewęgłowska (1926-1989), tercjarka dominikańska, to osoba, która zasłużyła się... cierpieniem i... cierpliwością. Imponujące są jej „cierpieniowe osiągi”: 9 operacji, 4 zawały serca, ciężka astma, rak nerki, kamienie w drogach moczowych, zapalenie nerek, choroba wrzodowa żołądka, częste wymioty, silne bóle głowy, częste gorączki do 41 °C... Aby wymienić wszystko, co sprawiało jej dotkliwy ból fizyczny, trzeba byłoby zapełnić całą tę stronę. Siostra spędziła sparaliżowana 40 lat w łóżku, ofiarowując swoje cierpienia za tych, którzy ją odwiedzali a prosili o modlitwę. Kobieta każde cierpienie nazywała „pocałunkiem Chrystusa” i każde przyjmowała z pokorą, mówiąc, że Pan powołał ją do wielkiego cierpienia, w cierpieniu upatrywała swojej misji i łączyła je z Ofiarą Pana Jezusa. Często zdarza się, że ludzie, gdy ich tylko coś zaboli albo przez moment doświadczają jakiejś niedogodności, zaczynają narzekać na swój los, pytając: „Za jakie grzechy?”. Zazwyczaj dla takich osób powodem do biadań są błahostki, będące prostą konsekwencją ich wcześniejszych niewłaściwych postępowań. Trudno więc tu mówić o karze Bożej, na którą powołują się owi „cierpiętnicy”, być może chcąc dodać swemu bólowi sensu. Siostra Róża nie narzekała, możliwe, że dlatego swą osobą przyciągała ludzi. Przy jej łóżku nieustannie byli goście; i młodsi, i starsi; i studenci, i pracujący; i babcie, i matki; i wykształceni, i prości. Często pytali, jak się czuje, na co ona odpowiadała ze szczerym uśmiechem: „Samo zdrowie”. Ludzie, widząc jej cierpienie i radość, i pokój, jakie ją cechowały, sami dostrzegli, że ta prosta kobieta jest na wskroś niezwykła. Przeorana cierpieniem, nie narzeka, słucha innych, pociesza, niesie miłosierdzie słowem, błogosławi, aranżuje wspólną modlitwę. Ze wzruszeniem oglądam zdjęcia Siostry Róży, gdy modli się razem ze swoimi gośćmi na... łokciach. Napisała kiedyś: „Panie, błagam Cię za naszą Ojczyznę nie na kolanach, ale na łokciach, na których otwierają się rany” – dla mnie to niezwykła modlitwa, nie ma drugiej takiej – modlitwa na łokciach.

Z miłości do braci

Siostra Róża nigdy nie odmawiała tym, którzy ją odwiedzali, choć wizyty bardzo ją męczyły. Ludzie domyślali się, że ta złamana bólem kobieta wyprasza im łaski Boże swoim cierpieniem, ale i cierpliwością. Im więcej było cierpienia, tym więcej było łask, a tak wiele osób je otrzymało i przychodziło do Siostry, że nie miała ona nieraz czasu na posiłek. Przychodzili, by prosić o uzdrowienie z chorób, łaskę potomstwa, rozwiązanie trudnych spraw. Ludzie wspominają, że zawsze była pogodna, uśmiechnięta i cierpliwa, nigdy nie odmawiała nikomu modlitwy. Lekarze, którzy niejednokrotnie ratowali jej życie, zgodnie twierdzili, że cierpienie, które znosiła, było nie do opisania. Tym bardziej zdumiewa jej postawa wobec odwiedzających, zawsze otwarta i zapraszająca, a przecież mogła poprosić, by dano jej spokój – nikt by się nie obraził.

W swej celi cierpienia Siostra Róża, o której proces informacyjny modli się obecnie wiele osób, na modlitwie spędziła 40 lat w Domu Opieki Społecznej w Lublinie przy ul. Głowackiego 26, bez słowa narzekania i pytań – Dlaczego? Swą chorobę znosiła spokojnie, uśmiechając się i modląc się za wszystkich, łącząc swoje cierpienia z cierpieniami Pana Jezusa. Trzeba powiedzieć, że samo cierpienie na nic by się zdało, dopiero cierpliwość je uświęciła i nadała mu wartość. Cierpienie często pozostaje niezauważone, a staje się wręcz niewidzialne, gdy się o nim gdzieniegdzie mówi lub je podkreśla. Ludzie nie chcą cierpienia, buntują się przeciw niemu, galopem omijają miejsca, gdzie ono jest obecne, niechętnie i z obawą wkraczają do jego królestwa, gdy odwiedzają swych chorych na łożach boleści, nie wiedząc, jak się wtedy zachować. Cierpienie jest ignorowane, odrzucane, celowo przegapiane, nie mówi się o nim wprost, bo jest trudne, wywołuje konsternację u zdrowych, jest niezręczne, kłopotliwe, takie „niecelebryckie”, niemodne, niedzisiejsze. Gdy się cierpi, ćwiczy się cierpliwość, trenuje wewnętrzny hart, nie byle kto w ciszy, pokoju i cierpliwości znosi cierpienie. Siostra Róża była herosem cierpienia i cierpliwości, w pełnym tego słowa znaczeniu. Ktoś powiedział, że kandydaci na ołtarze, o których beatyfikację usilnie modli się lud, mają szczególnie energiczną moc wypraszania u Boga łask. Być może dlatego, że Pan chce „zaświadczyć” o ich godności wyniesienia do tytułu błogosławionych. Siostra Róża za swojego życia wypraszała modlitwą, dla tych, którzy ją odwiedzali, przeliczne łaski. Po śmierci na jej grobie zawsze są świeże kwiaty i zapalone lampki. Widać, że pamięć o niej trwa. Jej ciało spoczywa na cmentarzu lubelskim przy ul. Unickiej. Prośmy więc o beatyfikację Siostry Róży i o łaski i dary za jej wstawiennictwem.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...