Ministerstwo edukacji zapowiedziało rezygnację z testów szóstoklasistów. Z dr hab. Anną Sajdak, zastępcą dyrektora Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia
– Testy to coraz bardziej powszechny sposób oceniania w naszym systemie edukacji. Coraz bardziej powszechny i coraz częściej krytykowany. Jaka jest Pani opinia na temat testów?
– To metoda jak każda inna. Źle się jednak stało, że w naszym systemie edukacji „testologia” stała się wszechobecna, wymuszając zmianę procesu nauczania w kierunku „pod klucz”. Szczególnie wyraźnie widać to w liceum, gdzie wszystkim – uczniom, nauczycielom i rodzicom – chodzi o jak najlepszy wynik na maturze, czyli o jak najlepsze przygotowanie ucznia do zdania określonego typu testu. W mojej opinii należy osobno rozważyć zasadność stosowania metody testowego sprawdzania wiedzy uczniów w trakcie roku szkolnego, czyli w trakcie bieżącej nauki, a osobno po danym etapie kształcenia. W czasie roku szkolnego nauczyciel winien skupiać się na ocenianiu wspierającym, które oprócz funkcji informacyjnej miałoby funkcję motywacyjną. Takie ocenianie oparte jest na informacji zwrotnej o efektach wysiłków uczącego się dziecka. Ocena powinna być sformułowana w sposób życzliwy, powinna być opatrzona komentarzem uzasadniającym i zawierać wskazówki do dalszej pracy. Powinna też być informacją o postępach ucznia. Badania pokazują, że ludzie gotowi są podwoić swoje wysiłki, jeśli otrzymają informację zwrotną o tym, że czynią postępy. Testy natomiast dostarczają informacji statycznej, obiektywnej, suchej, w odniesieniu do jakiejś przyjętej skali. Nie są dobrym ani podstawowym narzędziem do oceniania wspierającego proces uczenia się. Stosowanie testów ma inną dominującą funkcję – wspieranie procesów selekcyjnych w szkolnictwie i potwierdzanie określonych kwalifikacji.
– Przeciwnicy testów twierdzą, że ten sposób oceniania jest odhumanizowany, nastawiony na pseudosukces (zdobywanie punktów), co doprowadza do rywalizacji i niszczenia osobowości uczniów...
– Podzielam ten niepokój. Testowe sprawdzanie wiedzy i umiejętności ucznia to nie wszystko. W żaden sposób nie możemy za pomocą testów sprawdzić tzw. kompetencji społecznych, czyli np. umiejętności współpracy w grupie, umiejętności komunikacyjnych, inter- czy intrapersonalnych. Dziecko zostaje samo z arkuszem testu i pracuje nad nim indywidualnie, na własny rachunek. Jeśli test ma spełniać funkcję selekcyjną, czyli np. przesądza o dostaniu się do lepszego liceum, to każdy punkt jest na wagę złota. W naturalny sposób dzieci zaczynają ze sobą rywalizować, obliczając swoje szanse, kalkulując dodatkowe punkty itd. Rywalizacja bywa niszcząca. Słabsi muszą konfrontować się z przegraną w tym wyścigu. Dochodzi często do krzywdzącego porównywania się uczniów ze sobą. Przeszkodami stają się nie zadania, ale inni uczestnicy. Dochodzi do pomylenia zdolności z wartością człowieka. Rywalizacja może mieć destrukcyjny wpływ zwłaszcza na słabszych, mniej odpornych psychicznie, bardziej wrażliwych. Nauka zamienia się w wyścig, a współpraca w konkurencję. Rywalizacja, zamiast motywować do osiągania lepszych rezultatów, motywuje do ścigania się, czyli wbudowuje w dziecko, uczy je mechanizmów rywalizacyjnych.
– Niektórzy powiedzą, że świat współczesny tak właśnie jest zbudowany. Zatem szkoła winna przygotować dziecko do funkcjonowania w nim. Im wcześniej, tym lepiej…
– Takim osobom najczęściej stawiam pytanie, czego chcą dla swoich dzieci. Czy chcą dla nich sukcesów mierzonych korporacyjną karierą czy tego, by mogły pójść własną drogą rozwoju potencjału, a może po prostu szczęścia i życia w zgodzie z samym sobą. To są oczywiście fundamentalne pytania o wartości i systemy wychowawcze.
– „Testologia” jest krytykowana nie tylko przez rodziców, również przez nauczycieli. Ci ostatni nie mówią tego głośno, tylko ćwiczą uczniów w rozwiązywaniu testów, sądząc, że dzięki temu ich uczniowie lepiej wypadną na badaniu kompetencji, dostaną się do lepszej szkoły, szkoła lepiej wypadnie w rankingu, a nauczyciel okaże się bardziej skuteczny…
– Rozumiem i często słyszę takie argumenty. Tylko, czy o to chodzi w procesie uczenia? W ten sposób nauczamy „po śladzie” zostawianym przez nauczyciela albo eksperta układającego test. Gubimy ważną ścieżkę szukania własnych dróg, indywidualnych interpretacji, negocjowania znaczeń, konfrontowania się z odmiennymi stanowiskami. Na to najczęściej nie wystarcza czasu.
– Do czego zatem, jeśli w ogóle, przydają się testy?
– Do masowego egzaminowania w oparciu o zewnętrzne standardy. Z pewnością ułatwiają porównywanie wiedzy i umiejętności uczniów osiągniętych po danym etapie kształcenia. Są informacją „w miarę” zobiektywizowaną. Wszyscy piszą takie same testy, w tym samym czasie, we względnie takich samych warunkach. Idea zewnętrznego oceniania i prowadzenia egzaminów za pomocą testów pojawiła się w odpowiedzi na zarzuty subiektywnego, wewnątrzszkolnego oceniania uczniów. Ocena ocenie nierówna, tak jak szkoła szkole nierówna. Pytanie zasadnicze brzmi jednak, na jakim etapie kształcenia takie zewnętrzne egzaminy są potrzebne? Można się zgodzić z tym, że potrzebny jest obiektywny, zewnętrzny, zgodny z najwyższymi światowymi standardami egzamin lekarski, prawniczy, ale dlaczego mamy testowo badać kompetencje dzieci po III klasie? A i takie pomysły się pojawiały…
– Inne kraje, np. Stany Zjednoczone, wcześniej przeżyły szaleństwo stosowania testów wyboru i znają jego skutki. Czy nie uważa Pani Profesor, że uczenie się na cudzych błędach jest dużo tańsze niż na swoich…?
– Doświadczenia innych krajów powinny być dla nas cenne, pamiętać jednak musimy, że edukacja oprócz pewnych obiektywnych cech konstytuujących, jest w każdym kraju różna. I szkolnictwo ma prawo być różne, bo związane jest z odmiennymi tradycjami, historycznymi doświadczeniami, autorskimi pomysłami nowych koncepcji szkolnych. Przypomnijmy, że początek XX wieku obfitował w prawdziwe fajerwerki pomysłów edukacyjnych w: USA, Francji, Niemczech, Austrii, Anglii, Włoszech, a także w Polsce. I w każdym z tych krajów znalazło się miejsce dla odmiennych wizji edukacji, koncepcji szkolnych, szkół alternatywnych itd. związanych z konkretnym miejscem i konkretnym twórcą. Wspólna była tylko idea alternatywności, wolności i zwrotu w kierunku dziecka i jego potrzeb. I o mocy tych idei świadczy to, że po ponad stu latach nadal zaufaniem rodziców cieszy się np. system Marii Montessori. Warto podkreślić, że żaden z tych systemów nie stosował testów jako narzędzi sprawdzających wiedzę ucznia.
– Szefowa MEN podjęła ostatnio decyzję, że nie będzie testowania uczniów klasy szóstej. Jakie jest Pani zdanie w tej kwestii?
– Moim zdaniem to dobra decyzja. Test uczniów po szóstej klasie miał być tylko informacją o osiągnięciach dziecka po ukończeniu szkoły podstawowej. W praktyce stał się narzędziem selekcyjnym, które decyduje, czy dany uczeń dostanie się do renomowanego gimnazjum, czy też tam, gdzie przyjmują wszystkich. A zatem uruchamiał mechanizmy rywalizacyjne i selekcyjne. Uważam, że egzaminy zewnętrzne, testowe, są potrzebne, ale trzeba zastanowić się, na którym poziomie warto po nie sięgać. Decyzja pani minister edukacji jest częścią większego planu przebudowy szkolnictwa, którego system egzaminów i progów selekcyjnych jest tylko częścią. Powinniśmy najpierw poznać całość koncepcji zmiany, by móc oceniać zasadność poszczególnych rozwiązań.
Nasz rozmówca: Anna Sajdak, dr hab., kierownik Zakładu Pedagogiki Szkolnej i Dydaktyki Akademickiej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.