Za wcześnie, by analizować, jak papieska wizyta w Polsce wpłynie na Kościół, świat i nasz kraj. Odkryła jednak przed nami co najmniej kilkanaście tematów, którym powinniśmy się dokładnie przyjrzeć.
To nie będzie analiza, podsumowanie, synteza czy opis. Za wcześnie. Chyba nam wszystkim brak jeszcze dystansu do tego, by na spokojnie nazwać to, co się tu wydarzyło: dla Kościoła, dla Polski, dla świata. To próba zapisania myśli, jakie towarzyszyły mi podczas spotkania Franciszka z Polską i młodym pokoleniem katolików z całego świata.
Bezbronna moc Ewangelii
Ostatnie Światowe Dni Młodzieży utrwaliły swoją budowaną od lat pozycję: pozostają w istocie jedynym na całym globie laboratorium moralnego zmysłu ludzkości. Nie jest nim ONZ, nie są nim agendy Unii Europejskiej. Niestety. O tym, jakie wyzwania ma przed sobą świat i jak im sprostać, wykorzystując to, co w człowieku najlepsze, sięgając do jego duchowego potencjału, mówi się w taki sposób – to znaczy prosto, klarownie i dla całego globu równocześnie – jedynie podczas ŚDM.
Nie był to, rzecz jasna, główny cel genialnego pomysłodawcy tych spotkań, czyli św. Jana Pawła II, niemniej przez lata do takiej rangi urosły te „Boże” zloty. Ich blask jaśniał tym bardziej, w im większy marazm popadać zaczęły europejskie i światowe elity. Nikt nie przejął schedy po Dagu Hammarskjöldzie, tragicznie zmarłym w 1961 r. przewodniczącym ONZ, który pozostawił ludzkości swe wielkie Drogowskazy. Nikt nie kontynuuje stylu myślenia Václava Havla. Żaden z polityków grających w pierwszoligowej lidze europejskiej nie podziela dziś raczej przekonania czeskiego polityka i intelektualisty, że bez odwoływania się do religijnych i kulturowych fundamentów Europy, w tym dziedzictwa judeochrześcijańskiego, kontynent czeka cywilizacyjna zapaść. Na marginesie: Czy Franciszkowa fraza: „bezbronna moc Ewangelii” (to słowa z Jasnej Góry) nie współbrzmi z Siłą bezsilnych Havla?
Prawdziwa moc Jasnej Góry
To było także spotkanie z Polską. Nie tylko poprzez geografię, nie tylko poprzez rozmowę z biskupami. Głównie poprzez wizytę na Jasnej Górze. „Bóg zbawia nas, stając się małym, bliskim i konkretnym”. Wskazywanie, że Pan jest „cichy i pokornego serca”, bardzo jest Franciszkowe. Przypomnienie w Częstochowie, w obecności elit politycznych, że Pan „nie zajmuje się kwestiami władzy” oraz że „pragnienie władzy, wielkości i sławy jest rzeczą tragicznie ludzką” – to rzecz znamienna. Do przemyślenia. Dla wszystkich tam obecnych i nieobecnych. Jak i apel o to, by wyjść „ponad krzywdy i rany przeszłości”. To bardzo zbieżne ze słowami o dobrej i złej pamięci w życiu ludzi i społeczeństw, o czym mówił dzień wcześniej do władz na Wawelu.
W homilii jasnogórskiej nie zatrzymuje się na historii, nie celebruje naszych wielkich zmagań, nie odwołuje do dziejów oręża polskiego. Tylko pyta o to, co z tych dziejów, którymi tak ochoczo się chlubimy i chcemy, by je powszechnie w świecie doceniano, ma wynikać na dziś i jutro. Jakie rolę ma odegrać nasza historia, tak często na Jasnej Górze przywoływana, w procesie tkania naszej codzienności? Jaki zbiorowy kształt i wyraz chcemy nadać naszemu chrześcijaństwu w czasach, gdy – dziękować Bogu – obce wojska nie stoją u granic? Gdy nie wymaga się od nas spektakularnych gestów, słów i czynów, lecz chrześcijaństwa „dnia codziennego”? To homilia polemiczna (mimowolnie?) wobec naszych nastawień, „natężeń”, uniesień, z jakimi przybywamy na Jasną Górę. To pokazanie, że nie można sycić się wciąż przekonaniami o wspaniałej historii chrześcijańskiego narodu i odcinać kupony od przeszłości, ale tu i teraz budować codzienność na miarę oczekiwań, jakie stawia przed nami Bóg. A Bóg oczekuje, że będziemy „tkać w życiu pokorną i prostą treść Ewangelii”.
Miłosierdzie
„Miłosierdzie to imię Boga” – mówił Franciszek w książce-wywiadzie z Torniellim. Wizyta Ojca Świętego w Polsce była wielką katechezą o miłosierdziu: dla młodzieży świata, ale i dla Polski. „Znamienne, że obecna rocznica chrztu waszego narodu zbiega się dokładnie z Jubileuszem Miłosierdzia”. Można to odebrać jako konkretny program, zadanie i wezwanie: by ze swojego osobistego chrztu czerpać siłę do postawy i uczynków miłosierdzia, bo to jest istotą chrześcijańskiego życia. Komentując papieską homilię z Jasnej Góry, o. Maciej Zięba zauważył, że jeśli ktoś myśli tylko politycznie, to papieskie słowa po nim „spłyną”. Właśnie. I dlaczego nam wszystko kojarzy się z polityką?
To była katecheza o miłosierdziu połączona z praktycznym świadczeniem miłosierdzia. Bo wiara bez uczynków jest martwa. I o to tu chodzi, a nie o żadną lewicowość. Niezapowiedziana wizyta u ciężko chorego kard. Macharskiego, poruszające odwiedziny u chorych dzieci, ale też wspomnienie o zmarłym wolontariuszu. Wszystkie wywodzą się z jednego wspólnego nurtu: z poczucia, że bliskość, czułość, konkret, dotyk, osoba. Zwłaszcza cierpiąca, odrzucona, samotna, niepewna. Właśnie: bardziej osoba niż masa i raczej pojedynczy człowiek niż naród. Taka jest optyka Franciszka, pasterza, który zna zapach swoich owiec, optyka apostoła Jorge.
„Konkret”, „towarzyszyć”
Słowo kluczowe – bodaj „konkret”. Nie liczyłem, ale to może najczęściej wymieniane słowo. I odmieniane przez wszystkie przypadki. Nawoływanie i apelowanie do sumień: biskupów, księży, polityków, zwykłych ludzi o konkrety, stosownie do ich mocy i pozycji. O „konkretne fakty” na rzecz przerwania wojen (do polityków); o „konkretną miłość”, czyli „służbę i dyspozycyjność” dla parafian (do księży), o „konkretną odpowiedź” na rzecz każdej osoby zepchniętej na margines (do młodzieży). „Konkret” to słowo klucz Franciszka. Ale i – do Franciszka. Uwielbia mówić o konkretach i robi to też konkretnie. Do bólu. Ale po to, by uzdrowić.
W papieskich homiliach i przemówieniach nie ma żadnej wielkiej teologii, żadnych naukowych odwołań, pojęć, definicji. Jest bardzo „egzystencjalny”, życiowy: w języku i gestach, sposobie bycia. Także poprzez odwoływanie się do codziennych sytuacji zwyczajnych ludzi (np. fruwające garnki podczas małżeńskich kłótni…). Czy jest to – jak chce jeden z polskich protestanckich teologów – wspaniała szkoła kaznodziejstwa? Coś jest na rzeczy. Bo młodzi (ale nie tylko przecież) nie chcą celebr i namaszczania, lubią natomiast język konkretu, tak jak kochają konkret życia, chłonąc go pełną piersią, czasami do utraty tchu, czasem do zatraty samego siebie... Ale trzeba ich uchronić przed myślą, że w sferze Kościoła konkret jest nieobecny; że przekraczając próg Kościoła (także przez małe „k”), wchodzi się w rejony niedostępne dla zwykłego śmiertelnika. Bo niedostępny może być kościelny język czy sposób zachowania… A przecież wszyscy jesteśmy śmiertelnikami: i ksiądz, i biskup, i papież. Wszyscy przebywamy drogę od życia do śmierci. I znowu życia, daj Boże… Więc mówmy konkretnie, wspierajmy się, towarzyszmy sobie.
„Towarzyszyć” – drugie po „konkretnie” na top liście papieskiego arsenału językowego. Bóg, który towarzyszy człowiekowi. Człowiek, który ma towarzyszyć bliźniemu, zwłaszcza głodnemu, spragnionemu, uwięzionemu, choremu, imigrantowi… „Tam znajdziemy naszego Boga, tam możemy dotykać Pana”.
„Towarzyszyć” – słowo, które znamy od początku pontyfikatu, wybrzmiało mocno także w Polsce. Zresztą, bardzo ładnie wyglądają w parze. „Towarzyszyć konkretnie” – do przemyślenia. Dla wszystkich.
Nadchodzi więc, także w Kościele, czas mówienia konkretnego, nazywania po imieniu? Z miłością, ale szczerze i bez owijania w bawełnę? Oby. Od tej chwili kontrast między mową-trawą a stylem Franciszka (stylem Ewangelii, w istocie z jej „tak, tak – nie, nie”) byłby wymowny. Może krzyczący nawet. Dominikanin, o. Kłoczowski po wizycie Franciszka: „Odbudowa zaufania społecznego, także i naszego życia wewnątrz Kościoła, odbudowa prawdomówności i ufności, jest czymś fundamentalnym. To, moim zdaniem pierwszy, konkretny program czy metoda działania duszpasterskiego”.
Kościół wokół papieża
Analizujemy słowa Franciszka. I dobrze. Ale w jego przesłaniu nie ma teologicznych rewolucji. Papieże, których mieliśmy szczęście gościć w Polsce, wiele razy mówili, w istocie, to samo (choć, rzeczywiście, w innym stylu).
Natomiast zmienia się świat i niezwykle ważne jest to, że pomimo tych zmian młodzież wciąż chce gromadzić się przy głowie Kościoła. Przecież od czasu pierwszego ŚDM upłynęło blisko 30 lat. To cała epoka! Świat posunął się w dół w swoich szemranych podpowiedziach kierowanych do młodych ludzi, podtykając miraże życia łatwego, przyjemnego, bez zobowiązań, opartego głównie na „mieć”. Fakt, że w tym areligijnym czy antyreligijnym świecie młodzi chcą być przy papieżu, głowie Kościoła, jest czymś niesłychanie istotnym, budzącym nadzieję. Oczywiście nie wszyscy chcą być w Kościele czy „przy” Kościele, ale przecież uczestnicy kolejnych ŚDM-ów także są jedynie minimalną cząstką młodych katolików świata. Podobnych do tych, którzy, jak ci z Campus Misericordiae, z entuzjazmem wyrażają zaufanie do Ewangelii.
Spróbujmy więc na moment odwrócić perspektywę i spojrzeć na Kościół, który gromadzi się wokół papieża. Kiedyś zaproponował to francuski kardynał Jean-Marie Lustiger, mówiąc o fenomenie zagranicznych pielgrzymek Jana Pawła II. Mamy patrzeć na Jana Pawła II? OK, ale spójrzmy na Kościół, który gromadzi się wokół niego, a który na co dzień nie jest widoczny w taki sposób, w takiej skali – tak mówił Lustiger. Światowe Dni Młodzieży są jeszcze czymś innym, bo tam nie lokalny, ale powszechny Kościół gromadzi się przy papieżach. Właśnie: gromadzi się, pomimo antyreligijnej melodii sytego świata.
Męczeństwo
Podobno duże wrażenie zrobiła na młodzieży zakrwawiona sutanna Jana Pawła II – wstrząsające świadectwo zamachu. Inauguracja ŚDM w Krakowie miała miejsce w dniu makabrycznego mordu islamistów na francuskim księdzu, i to podczas sprawowania przez niego Mszy św. A więc radykalny islam atakuje już w kościołach w Europie – a tego dotąd nie było. Po takich informacjach widok papieskiej sutanny mówi jeszcze coś więcej: że śmierć za wiarę może być dziś udziałem właściwie każdego chrześcijanina. Młodzi, którzy przybyli do Krakowa, być może to właśnie sobie uświadomili, stojąc w sanktuarium św. Jana Pawła II.
Bez odpowiedzi
Pokora papieża, jego „ludzkość”: nie boi się przyznać, że nie ma – nawet jako papież – odpowiedzi na wszystkie pytania. Jak w szpitalu w Prokocimiu: „chciałbym (...) razem milczeć w obliczu pytań, na które nie ma natychmiastowych odpowiedzi. I się modlić”. Bardzo to ludzkie. Chrystus był Bogiem, Chrystus był człowiekiem. Albo jak podczas Drogi Krzyżowej: „Gdzie jest Bóg, gdy niewinni ludzie umierają z powodu przemocy, terroryzmu, wojen? Gdzie jest Bóg, kiedy bezlitosne choroby zrywają więzy życia i miłości? (...) Istnieją takie pytania, na które nie ma żadnych ludzkich odpowiedzi”.
Módlcie się za mnie
Papież prosił o to bodaj aż pięciokrotnie. Za kolejnym razem, jakby czując, że może to być odebrane jako zdawkowa prośba duchownego, powtórzył: naprawdę, módlcie się za mnie razem. Prosił o to za każdym razem przemawiając z papieskiego okna, a także przed bazyliką w Łagiewnikach i później, gdy wyspowiadał pięcioro młodych. Zapewne też prosił o to w różnych, prywatnych rozmowach. Zapewne na spotkaniu z biskupami, jezuitami, franciszkanami. „Módlcie się za mnie…”. Co to znaczy? Czy to coś znaczy? Tyle razy?
„Kościół” i Kościół
ŚDM w Krakowie pokazały bardzo ważny wymiar polskiego życia religijnego. Ukazały fiasko wszelkich dotychczasowych (i przyszłych, o ile jednak miałyby się pojawiać) prób opisywania całego Kościoła przez pryzmat wypowiedzi czy działalności kilku biskupów, księży czy mediów. ŚDM zaprezentowały bowiem światu, ale i Polsce, całą masę ruchów i stowarzyszeń, w których zaangażowane są setki tysięcy młodych polskich katolików. Czy to nie jest polski Kościół? A czy jest on obecny w mediach?
Nie chodzi o budowanie wyidealizowanego wizerunku polskiego katolicyzmu, ale uczciwe wyważenie różnych danych, tak by stworzyć obraz prawdziwy. Ale czy uczciwość i prawda mają dziś należne im prawo obywatelstwa w polskich mediach, zwłaszcza u ich decydentów? Tak czy inaczej, wszyscy, którzy biadolą (szczerze?) nad stetryczałym, skostniałym, smutnym Kościołem w Polsce, dostali impuls do twórczej refleksji.
Energia
ŚDM ożywiły w Polsce (choć nie tylko, rzecz jasna) nie tylko tych, którzy byli w Kościół zaangażowani, ale wyzwolił duchową energię i talenty tych także, którzy nie byli dotąd najbardziej aktywnymi członkami całej wspólnoty albo na Kościół patrzyli wręcz z dystansu. Przykład Maćka, wspomnianego przez Ojca Świętego, zmarłego przed ŚDM wolontariusza, jest tu wręcz wzorcowy. Byłoby czymś karygodnym, gdyby wyzwolony w ten sposób potencjał i gotowość służby Kościołowi miały być teraz zmarnotrawione poprzez niestosowne działania lub zaniechania. Nie wolno wygasić energii tysięcy młodych ludzi, nie wolno stłumić ich entuzjazmu do duchowej przemiany świata. Wyzwolona energia musi być teraz wykorzystana lub zmagazynowana na rzecz konkretnych (jakżeby inaczej!) działań Kościoła.
Spotkanie pokoleń
Dni Młodzieży? W istocie było to wydarzenie wielopokoleniowe. Zwłaszcza świetnie zorganizowane Dni w Diecezjach, podczas których około 100 tys. ludzi z całego świata przez kilka dni przebywało w większych i mniejszych, a niekiedy bardzo nawet małych polskich miejscowościach – „od Bałtyku po gór szczyty”. Młodzi ze wszystkich kontynentów spotykali się z polskimi rówieśnikami, ale też ich rodzicami i dziadkami. Rozmawiali, bawili się, spotykali przy stole. To był obustronna wymiana. Młodzi ze świata wynieśli obraz Polski gościnnej, pięknej, religijnej, pomimo zapewne wielu rys, jakie widoczne są na obrazie polskiego katolicyzmu.
Z kolei Polacy, młodzi i starzy, zyskali możliwość zaczerpnięcia z bogactwa innych kultur, języków, obyczajów. Dla polskiej rzeczywistości, z woli Pana historii kształtowanej od lat w warunkach religijnej i kulturowej monokultury, takie spotkanie ze światem, z zupełnie inaczej wyglądającymi ludźmi tego samego Kościoła stanowiło niepowtarzalną lekcję jego uniwersalizmu. Było niepowtarzalną okazją do wzbogacenia czy skorygowania swoich wyobrażeń o Kościele, Ewangelii, świecie, innych kulturach.
Odkrycie
Najważniejsze odkrycie, które jest też odkryciem najbardziej radosnym. Mianowicie, że to wszystko, co powiedział Franciszek, a co wywołało tak wielkie poruszenie wśród młodych i wszystkich, którzy go słuchali, otóż to wszystko jest w Ewangelii.
Papież nie przyjechał z własnym show. Entuzjazm wobec jego słów był w istocie entuzjazmem wobec nieprzemijającej – jak się raz kolejny okazało – treści tej świętej Księgi. Ogromna zasługa Franciszka, który w Polsce wyjaśniał nam pisma i łamał dla nas chleb, polega zaś na tym, że wyjaśniając, użył właściwych pojęć, odpowiedniego stylu, języka, gestów, dostosowując je do naszych wyzwań i wrażliwości. Pokazał serce i sedno Ewangelii: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Dzięki, Franciszku.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.