Jan Tyranowski, mistyk i przewodnik duchowy młodego Karola Wojtyły, opiekun kół różańcowych w salezjańskiej parafii w Krakowie, może zostać wkrótce błogosławionym.
Dębniki. Lata 30. XIX w., dzielnica Krakowa położona 15 minut drogi od Rynku Głównego przypomina małe miasteczko. Tu właśnie w 1933 r. salezjanie budują nowy kościół. Dwa lata później Jan Tyranowski wysłuchał tu kazania o drodze ku świętości…
Ktoś, kto zamienił księgowość na warsztat krawiecki – musiał mieć niezwykłą osobowość. Ktoś, kto zrobił to, żeby w czasie pracy móc się modlić – musiał być wielkiego ducha. Ktoś, kto z natury wolał unikać kontaktu z ludźmi, a jednocześnie gromadził wokół siebie młodzież – musiał być ewenementem. Ktoś, kto odkrywał przed młodzieńcami tajemnicę życia z Bogiem i w jakiś sposób przyczynił się do tego, że jedenastu z nich zostało kapłanami – musiał być Bożym narzędziem. Jeden z jedenastu został później papieżem.
Św. Jan Paweł II w 1996 r. napisał list do wywodzącego się również z tej grupy salezjanina ks. Michała Szafarskiego: „Wspomnienia o śp. Janie Tyranowskim podkreślają Jego rolę w życiu wielu młodzieńców, wśród których byłem i ja, mając szczęście znaleźć się w kręgu wychowanków objętych Jego kierownictwem duchowym”. Kierownictwo duchowe skromnego krawca było jednocześnie początkiem samowychowania podejmowanego przez młodych ludzi; osiągał on te same cele co św. Jan Bosko. Przypadek? I w jaki sposób zwykły rzemieślnik mógł wywierać taki wpływ na napotkane osoby?
W 1949 r., czyli dwa lata po jego śmierci, wyjaśnił to artykuł „Apostoł” w „Tygodniku Powszechnym”. Autor, ks. Karol Wojtyła, opisywał, że Jan Tyranowski wcale nie był dla młodych kimś atrakcyjnym, bo jego styl wypowiadania się był dla nich zbyt dewocyjny i stwarzał dystans. A mimo to ten zelator Żywego Różańca duchowo ukształtował ponad setkę mężczyzn. Przykład jego prostego, zasadniczego, głębokiego i zjednoczonego z Bogiem życia fascynował młodzież. W odróżnieniu od nieatrakcyjnej powierzchowności, pociągało jego wnętrze. Według ks. Wojtyły „on ukazywał Boga dużo bezpośredniej, aniżeli kazania i książki, on dowodził, że o Bogu można się nie tylko dowiadywać, że Bogiem można żyć!”.
Żeby jednak zaproponować młodym życie Bogiem, musiał się przełamać. Bóg wezwał go do apostolstwa, do którego sam jako introwertyk z własnej woli by nie wyszedł. Czuł, że musi opuścić wyżyny ducha i po prostu się zniżyć do poziomu ludzi, do których Bóg go posyłał. Oznaczało to również, że musi zająć się rzeczami dla niego bezwartościowymi. To też był fundament jego sukcesu wychowawczego – uniżyć się do poziomu wychowanka, żeby potem móc go wprowadzić na wyższy poziom duchowy, co stymulowało też rozwój w innych sferach życia. To uniżenie, które było naśladowaniem samego Chrystusa, przyjęło z czasem postać całkowitego zaparcia się siebie, wyniszczenia i ofiarowania swojego życia na krzyżu cierpienia. Ta ofiara na chwałę Bożą podejmowana była na różne sposoby. Po raz ostatni była zaakceptowaniem zakażenia ręki z jej bólem i cierpieniem wiodącym do śmierci w dniu 15 marca 1947 r.
Śmierć w opinii świętości stanowiła motyw wszczęcia procesu beatyfikacyjnego na poziomie diecezji, który rozpoczął się dokładnie 50 lat później. Od 2000 r. postępowanie było kontynuowane w Rzymie. Kongregacja do spraw Kanonizacyjnych 20 stycznia br. ogłosiła dekret o heroiczności cnót Jana Tyranowskiego i od tamtego momentu należy określać go jako Czcigodnego Sługę Bożego. Tytuł ten potwierdza, że za jego wstawiennictwem można wypraszać u Boga łaski. Natomiast, żeby został on ogłoszony mianem błogosławionego, a jego kult stał się publiczny – potrzebny jest cud, który będzie Bożym potwierdzeniem jego świętości i otworzy drogę do kanonizacji. Dlatego warto modlić się za jego wstawiennictwem!
Uznanie heroiczności cnót Czcigodnego Sługi Bożego stało się 21 października br. pretekstem do przeżywania Dnia Wdzięczności zorganizowanego w jego macierzystej parafii św. Stanisława Kostki. Dzień ten uświetniło sympozjum, podczas którego jeden z prelegentów, o. dr Łukasz Strzyż OCD, zreferował karmelitański rys duchowości Tyranowskiego. To pisma św. Jana od Krzyża i św. Teresy z Avila stały się dla niego źródłem, z którego nieustannie czerpał. Dzięki tej lekturze mistyk odkrył tajemnicę Boga wpisanego w najgłębszą istotę człowieczeństwa. W zestawieniu z Bogiem wszystko inne jest nic niewarte. Zatem paradoksalnie – ktoś, kto chce osiągnąć wszystko – musi wybrać nic. Trzeba się od wszystkiego oderwać, pogodzić z utratą wszystkiego, żeby odnaleźć Boga i w Nim wszystko odzyskać.
Tyranowski wszedł na drogę mistycyzmu i apostolatu dzięki salezjanom. W 1935 r. wysłuchał w kościele na Dębnikach kazania o tym, że osiągnięcie świętości nie jest sprawą trudną. Wtedy postanowił za wszelką cenę dążyć do tego celu. Po wybuchu II wojny światowej hitlerowcy rozpoczęli represje względem Kościoła. Kilku salezjanów z Dębnik zginęło w Auschwitz. Po tej tragedii ks. Aleksander Drozd, spowiednik Tyranowskiego, poprosił go, żeby to on poprzez Żywy Różaniec zajął się kierownictwem duchowym młodzieży parafialnej. Jako świecki nie narażałby się Niemcom, tak jak księża, i dlatego byłoby to bezpieczniejsze dla wszystkich. Ks. Drozd zachęcił krawca, żeby spotykał się ze studentami i chłopakami pojedynczo lub po dwóch i pogłębiał ich religijne wykształcenie, mówił o życiu łaski, zaznajamiał z liturgią, czytał z nimi Pismo Święte. Czcigodny Sługa Boży próbował tłumaczyć się, że nie umie przemawiać. Spowiednik zapewnił go o Bożym wsparciu i dodał, żeby się nie bał. Tyranowski zgodził się, bo jako asceta dostrzegał w podejmowaniu trudu wbrew sobie wolę Bożą.
Czcigodny Sługa Boży nie zostawił po sobie jakiegoś spisanego systemu wychowania czy oryginalnego wprowadzenia w życie duchowe. Jak zatem prowadził poszczególne osoby na drodze wiodącej do świętości? Był to apostoł Bożej wielkości i transcendencji: wiedział, że Bóg jest w nas po to, by wyrwać nas z ludzkich ograniczeń, byśmy mogli osiągnąć Jego nadprzyrodzoną transcendencję. W tym celu Bóg złożył w naszych duszach niezliczone dary, które należy z pomocą Ducha Świętego odkryć i rozwinąć. A w swym apostolacie kierował się trzema zasadami:
Nie ulega zatem wątpliwości, że źródło jego sukcesu wychowawczego było nadprzyrodzone: mistyk głęboko zjednoczony z Chrystusem swoim życiem ukazywał niewypowiedziane piękno samego Boga.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.