O. Zbigniew Ptak podczas głoszenia rekolekcji od wielu lat prowadzi także odnowienia przyrzeczeń małżeńskich. Tę formę zaproponował w Leśniowie. Odnowienie przyrzeczeń ślubnych kończy specjalne błogosławieństwo. Niedziela, 18 lutego 2007
O. Zbigniew Ptak podczas głoszenia rekolekcji od wielu lat prowadzi także odnowienia przyrzeczeń małżeńskich. Tę formę zaproponował w Leśniowie. Odnowienie przyrzeczeń ślubnych kończy specjalne błogosławieństwo.
– Wierzę w moc Bożego błogosławieństwa, w to, że ludzie publicznie mówiący o swojej miłości i przywiązaniu przełamują się i wykonują jakby krok do przodu, krok w swoją stronę. To ma bardzo dobre skutki.
Do Leśniowa przyjechali dziś Ewa i Wojtek. Mieszkają w Katowicach. Mają śliczną córeczkę. Są dobrze sytuowani materialnie. O błogosławieństwach dowiedzieli się z internetu. Są w trakcie terapii małżeńskiej w poradni psychologicznej. Oboje przeszli przez ruch oazowy, chodzili na pielgrzymki. Po ślubie starczyło czasu tylko na niedzielną Mszę św., ale nigdy nie stracili na dobre kontaktu z Kościołem. Coś się jednak wydarzyło, coś, co spowodowało, że przestali się rozumieć, rozmawiać ze sobą, że potrafią się już tylko ranić.
– Wierzymy, że Bóg nas ocali, od Niego czerpiemy siły – mówi cicho Ewa.
W połowie Mszy św., po kazaniu, kapłan prosi, by małżonkowie wyszli na środek kościoła i wzięli się za ręce. Mają powtarzać zmienioną nieco, ale podobną w brzmieniu formułkę przysięgi małżeńskiej.
– To ta łatwiejsza część zadania – śmieje się potem ojciec Zbigniew. – Chociaż już teraz widać, że część z nich od dawna nie trzymała się za ręce, że już dawno nie patrzyli sobie w oczy…
Owo zawstydzenie i nieporadność szybko mijają. Im dłużej trwa przysięga, im więcej pada słów – tym jaśniejsze stają się twarze, tym więcej w nich ciepła.
– Jakby odnajdywali siebie, przypominali sobie, że ta miłość sprzed lat ciągle w nich jest – komentuje starsza pani, która lubi przychodzić na Msze św. z błogosławieństwami, żeby, jak sama mówi, „ogrzać się przy czyimś szczęściu”. Dla podniesienia nastroju gdzieś z góry spływa rzewny ton skrzypiec. Ktoś gra „Ave Maryja”. Większość kobiet ukradkiem ociera łzy. Obserwująca z ławek całe to wydarzenie rodzina trwa w oniemieniu, zwłaszcza dzieci, jakby pierwszy raz widziały swoich rodziców patrzących na siebie z miłością.
– Na początku tego roku podjęliśmy z Anią decyzję o separacji. Na szczęście wcześniej obiecaliśmy synom, mamy bliźniaki, że jeśli zdadzą egzaminy do upatrzonego liceum, pójdziemy razem na pielgrzymkę do Częstochowy – opowiada Krzysztof, mąż Ani.
– Chłopcy zdali, wypadało dotrzymać słowa – wtrąca Anna – chociaż przyznam szczerze, nie miałam nadziei, że pielgrzymka cokolwiek zmieni między nami.
Ale na trasie był Leśniów i długa noc modlitwy, i synowie, którzy usnęli wtuleni w rodziców.
– Pewne zdarzenia i uczucia są nieprzekładalne na słowa. Nie wyjaśnimy tego, ale jesteśmy przekonani, że Matka Boża z Leśniowa uratowała w nas coś bezcennego… To, że przyjeżdżamy tu, kiedy tylko możemy, to jak spłata długu, za który będziemy wdzięczni do końca naszych dni.