Czy euro trzeba się bać?

Klamka zapadła już w chwili naszego wejścia do Unii Europejskiej. Właśnie wtedy Polska zobowiązała się do wprowadzenia u siebie nowej waluty. Dziś pytanie o euro nie jest dylematem – „czy”, lecz raczej – „kiedy”. Niedziela, 18 maja 2008



Małym krajom jest znacznie łatwiej przyjąć wspólną walutę niż tak dużym jak Polska. – Niewielkie terytorialnie kraje mają bardziej spójną gospodarkę. Łatwiej jest im również opanować inflację – twierdzi Maciej Podlaski, ekspert rynku walutowego.

Łatwiej zrobić to krajom o podobnym poziomie rozwoju gospodarczego. – W Polsce mamy jednak około połowy średniego unijnego PKB (dochodu narodowego). Jeśli ten poziom nie zacznie się wyrównywać, łączenie nie ma sensu – mówi dr Eryk Łon z Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Wejście uboższych krajów do strefy jest ryzykowne. – Portugalia rozwija się poniżej średniej europejskiej. Natomiast Polska rozwija się nieźle poza eurostrefą. Warto uwierzyć we własne siły, że potrafimy prowadzić własną politykę pieniężną.



Zrezygnować ze złotówki?!


Wprowadzenie euro nie jest perspektywą zachwycającą Polaków. Z ubiegłorocznego sondażu OBOP wynika, że połowa z nas nie chce tej waluty. Na ogół widzimy korzyści we wprowadzeniu jej (przyspieszenie rozwoju, a także... wygodniejsze podróżowanie, bez konieczności wymiany pieniędzy), ale boimy się też drożyzny.

Inna rzecz, że dwie trzecie Polaków, według badań GfK Polonia z ubiegłego roku, nie było dobrze poinformowanych o konsekwencjach zmiany. Nie wiedzieliśmy, dlaczego mamy dobrowolnie zrezygnować ze złotówki, jednego z atrybutów suwerenności, i godzić się na drożyznę.

Wejście do strefy euro najmocniej mogą odczuć konsumenci. W wielu krajach odczuli gwałtowny wzrost cen. Handlowcy, przewoźnicy, właściciele barów, restauracji, hoteli i pensjonatów wykorzystali sytuację do podwyższenia swoich zarobków.

Kilka miesięcy „po” w Niemczech ceny warzyw były o ponad 20 proc. wyższe niż na początku roku, a mleka o 10 proc. Aż 80 proc. restauracji podwyższyło ceny w skali do 30 proc. Optymiści tłumaczyli, że to problem bardziej administracyjny niż ekonomiczny. Podnoszono ceny, bo łatwo było oszukać konsumentów. Mniej zamożni ludzie uważali, że nowa waluta im zaszkodziła.

– Wierzyliśmy, że handlowcy wprowadzą ograniczenia przed podnoszeniem cen, i to był błąd – musiał przyznać Hans Eichel, ówczesny minister finansów. Stosowano zaokrąglanie cen. 1 markę wymieniano na pół euro. Jeśli coś kosztowało np. dwie marki, łatwo było to przedstawić jako półtora euro. Cena rosła.
W Niemczech w 2002 r. karierę zrobiło słowo „teuro” – łączące wyrazy „teuer” (czyli drogi) i euro. We Włoszech espresso kosztowało o jedną trzecią więcej niż wcześniej, a pizza o ponad 15 proc. więcej. Sporo podrożał transport i obsługa konta oszczędnościowego.



«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...