„Kryzys” to słowo, które często pojawia się w naszych rozmowach i często staje się niejasnym wytłumaczeniem wielu spraw. Czym zatem jest kryzys, którego wszyscy się boją, skąd się wziął i jakie są jego przejawy? Niedziela, 5 lipca 2009
– Niektóre regiony w Polsce zanotowały zwiększenie zatrudnienia i obniżenie bezrobocia, np. Lubelszczyzna, inne odwrotnie, np. Śląsk. Jakie są tego przyczyny?
– To pozory. Tam, gdzie uprzednio nie notowano silniejszych wzrostów, teraz nie ma radykalnych spadków. Lubelszczyzna to rolnictwo indywidualne, które ma olbrzymie zdolności dostosowawcze, może np. przetrzymywać znaczne zasoby siły roboczej w postaci tzw. ukrytego bezrobocia. Ponadto na wiosnę zawsze występuje wzrost zatrudnienia sezonowego, zwłaszcza w budownictwie.
Generalnie jednak liczba nowych miejsc pracy spada. W I kwartale br. notowaliśmy spadek liczby miejsc pracy w tempie prawie 100 tys. miesięcznie. Różnice międzyregionalne są znaczne, ale statystycznie obserwowalne są zwłaszcza przypadki zwolnień grupowych i bankructw przedsiębiorstw. To kieruje uwagę na regiony silnie uprzemysłowione.
– Jak na obecną sytuację wpływa system monetarny? Czy mocny złoty nam się opłaca?
– Obecnie własna waluta bardzo nam się opłaca, szczególnie gdy nieco słabnie. To jest jeden z paradoksów trwającego kryzysu. Wprawdzie wiadomo, że na dłuższą metę opłaca się mieć silną walutę, bo to oznacza nie tylko korzystne kursy względem innych walut, ale także stabilność i przewidywalność tych kursów, ale jak się takiej waluty nie ma, to dobrze jest dysponować własnymi narzędziami polityki monetarnej.
W naszej sytuacji, tj. przy płynnym rynkowym kursie, polski złoty się osłabił, pozwalając na utrzymywanie opłacalności eksportu wielu towarów i usług. Wprawdzie w ujęciu ilościowym nie sprzedajemy za granicę więcej, tylko na ogół mniej, ale w przeliczeniu na polskie złote wolumen eksportu jakoś się trzyma. Na dłuższą metę nie jest to żadne rozwiązanie, ale innego na razie nie mamy. Po prostu korzystamy z faktu elastycznego dostosowywania się kursów naszej waluty do realiów rynkowych.
– Czy dołączenie Polski do strefy euro będzie dla nas korzystne? Dlaczego?
– Oczywiście. Euro jako wspólna waluta państw członkowskich Unii Europejskiej zawsze będzie silniejsza niż nasz złoty, i w zasadzie powinna też być bardziej stabilna. Po wejściu do strefy euro zniknie poważne źródło niepewności w naszych relacjach gospodarczych z rynkiem europejskim i rynkami światowymi. Ale obecnie nie możemy wejść do strefy euro, ponieważ nasza gospodarka nie jest jeszcze wystarczająco mocna.
Mamy wprawdzie duże aspiracje i naprawdę spory potencjał rozwojowy, ale obiektywne parametry makroekonomiczne nie są jeszcze stabilne. Chodzi głównie o rozmiary długu publicznego, poziom deficytu w finansach publicznych, długookresowe stopy procentowe i wskaźniki inflacji, czyli stabilność cen. Gdybyśmy teraz wchodzili do strefy euro, zrobilibyśmy sobie krzywdę, podobnie jak bokser wagi lekkiej startujący w turnieju wagi ciężkiej. Państwa członkowskie strefy euro są po prostu od nas dużo bogatsze i zasobniejsze. My rozwijamy się szybciej, ale i tak jesteśmy jeszcze daleko w tyle.
– Jak na codzienne życie Kowalskich przekłada się znacznie wyższy od zapowiadanego deficyt finansów publicznych i pesymistyczne prognozy Komisji Europejskiej?
– Może przekładać się dość radykalnie, niebawem dowiemy się, co rząd postanowił zdziałać z tegorocznym budżetem, który jest wprawdzie nierealny, ale już prawie pół roku wykonywany niejako w ciemno. Na oficjalny deficyt (18,2 mld zł) rząd nałożył dodatkowy, nieformalny limit (17,3 mld zł), co i tak nie wystarczy, bo faktyczny niedobór będzie większy niż owe łączne 35,5 mld zł.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.