Święci też mają swoje marzenia. Ale nawet im nie wszystkie marzenia się spełniają. Ważniejsze bowiem od realizacji swych marzeń jest wypełnienie woli Bożej. Doświadczyła tego – niejako na własnym ciele – również Joanna Beretta Molla. Niedziela, 18 października 2009
Na wyciągnięcie ręki
Jest sobota 24 września 1955 r. Joanna, ubrana w białą, długą suknię ślubną, wchodzi w progi bazyliki św. Marcina w Magenta. Bardzo jej ładnie w tej sukience. Jej marzeniem jest, aby kiedyś mieć syna i aby ten – jeśli taka będzie wola Pana Boga – został kapłanem. Ona zaś wykorzysta fragmenty swojej sukienki ślubnej i uszyje mu jako prezent ornat na Mszę św. prymicyjną.
Parę lat wcześniej jednak, mając w ręku dyplom lekarza, młoda pani doktor myślała o czymś zupełnie innym. Zakonnicą jak jej siostra Wirginia raczej nie zamierzała zostać, ale w pracy misyjnej mogła ją przecież z powodzeniem naśladować. Marzenia zdawały się być na wyciągnięcie ręki. Drogę do Brazylii, choć rzeczywiście bardzo daleką, przetarli jej dwaj bracia: Henryk i Franciszek.
Pierwszy – jako lekarz i kapłan zakonny, a drugi – jako świecki katolik, inżynier, organizowali w miejscowości Grajaú ośrodek medyczny. Budowali szpital, urządzali gabinety, gromadzili potrzebne środki. O. Albert (Henryk) spieszył z posługą duchową. 8 października 1950 r. otworzyli list od ich zniecierpliwionej Joasi, w którym przeczytali: „Oczekuję, żebyście mi powiedzieli, kiedy mogę do was dołączyć” [1].
Sępy i kocie łby
Gdyby Joanna rzeczywiście się tam udała, nie podróżowałaby przez dżunglę amazońską drogą pokrytą asfaltem, lecz bitym traktem, rozmywanym przez ulewy i wzbierające w czasie powodzi rzeki. Błoto, wszędzie błoto. A dla odmiany, gdy przyjdzie słońce – kurzu pod dostatkiem. Tylko główniejsze ulice w miasteczku są utwardzone kamieniami, które my zwykliśmy nazywać kocimi łbami. Z najbliższego większego miasta Imperatriz do Grajaú jest prawie 300 km. Wytyczona droga ciągnie się w linii prostej aż po horyzont. Na niebie latają, pewnie w poszukiwaniu padliny, głodne sępy. Strach myśleć, co tu się działo w sytuacji jakiegoś wypadku w czasach, gdy o telefonach komórkowych jeszcze nikomu nawet się nie śniło.
Nagusieńkie dzieci
Samo Grajaú wraz z okolicami jest zamieszkane przez ok. 30 tys. ludzi. Diecezja o tej samej nazwie liczy zaledwie 55 tys. Wśród nich jest mniej więcej 18 tys. osób pochodzenia indiańskiego. Ze szpitala, w którym mogłaby mieć dyżury Joanna, widać tzw. Górę Indian, gdzie na pewno pani Beretta byłaby wzywana do potrzebujących.
[1] Z listu Joanny do Alberta (Henryka) i Franciszka, przebywających w Grajaú; por. Mauro Colombo, „Gianna Beretta Molla. La santa innamorata”, Roma 2004, s. 62; cyt. w tłumaczeniu autora artykułu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.