Środowisko wzrostu uczniów

Czasami spotykam się z takimi oczekiwaniami: „będę się duchowo rozwijał, to znaczy będzie mi coraz lepiej”. Tymczasem najczęściej jest dokładnie odwrotnie. Najbardziej rozwijamy się, kiedy jest trudno i trzeba przełamywać swoje opory. Wieczernik, 159/2008



Nie jesteśmy uczniami Chrystusa, jeśli ograniczymy się tylko do niedzielnej mszy św. i krótkiej codziennej modlitwy. To zdecydowanie za mało. Uczniami stajemy się wtedy, gdy uczymy się życia od Chrystusa, kiedy dajemy się prowadzić Chrystusowi, idziemy za Jego słowem, kontemplujemy Jego oblicze. Jednym słowem, uczeń Jezusa jest bardziej członkiem Jego rodziny, niż chodzi do Jego szkoły.

Pamiętamy jak przyszła Matka Jezusa, a On wskazał na tych, którzy go słuchali i powiedział: Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je (Łk 8, 21). Uczeń przebywa z Mistrzem 24 godziny na dobę. Przypatruje się, jak żyje, mówi, je, śpi, modli się, jak zwraca się do innych. Mistrz w zasadzie daje uczniowi dostęp do samego siebie, w pewnym sensie zawierza im siebie.

Ale i odwrotnie: uczeń nie może niczego chować przed Mistrzem! Tu nie ma miejsca na podział: tutaj Cię dopuszczę, a tutaj to ja sam będę decydował. Uczeń i Mistrz żyją wzajemnie swoim życiem. W zasadzie decyzja zostania uczniem Chrystusa, praktycznie zawsze oznacza zmianę sposobu życia. To nie jest decyzja wpisania w swój harmonogram kilku godzin dziennie. To jest radykalne podporządkowanie wszystkiego stylowi życia Mistrza.

Wszystko było by dość proste: „ja i Jezus, On mnie uczy życia, ja go kocham…” – gdyby nie pozostali uczniowie, gdyby Jezus nie powołał innych oprócz mnie! „Jezusa kocham, ale ten nerwus Piotr, niedowiarek Tomasz, dziwny Natanael, celnik Mateusz i podejrzany Judasz! Jak Jezus mógł ich powołać do takiej godności?” I rzeczywiście wspólna droga uczniów nie była by możliwa, gdyby wszyscy nie szli za Jezusem, gdyby On nie był Pasterzem. Jeśliby próbowali pójść za którymkolwiek z apostołów, z pewnością bardzo szybko doszło by do rozłamów i braku jedności.

Przestajemy się rozwijać wtedy, gdy we wspólnocie poszczególne osoby stają się ważniejsze niż Jezus, gdy one jakoś nam Go przesłaniają. I tutaj niezwykle ważna uwaga: wielkim złudzeniem było by przekonanie, że wystarczy słuchać Jezusa i nie są potrzebni jacyś przełożeni, odpowiedzialni. Dość szybko swoje własne pomysły, odczucia, sympatie będziemy traktować jako wolę Bożą. Jeśli jeszcze do tego zacznie nam się wydawać, że mamy nieomylny dar prorocki, to jest wręcz pewne, że zbudujemy sobie Jezusa na nasz własny obraz i podobieństwo!

Rzeczywiste kroczenie za Jezusem dokonuje się w konkretnej wspólnocie, w której nie jesteśmy tylko autorytetem dla samego siebie, ale wsłuchujemy się w rozeznanie innych. Nasza wspólnota zaś jest poddana szerszej wspólnocie całego Ruchu, a Ruch jest podany Kościołowi.

Jest takie stare powiedzenie: „jeśli jedna osoba powie ci: «ty świnio», możesz to zlekceważyć, ale jeśli dziesięć osób powie ci podobnie – czas wyjść z chlewa”. Jeśli idziemy za Jezusem jako wspólnota, to jest większe prawdopodobieństwo, że idziemy za Jezusem, a nie za naszymi wymysłami. Jeśli ta wspólnota jest poddana w posłuszeństwie Kościołowi, to możemy mieć pewność, że pełnimy wolę Bożą i powoli stajemy się uczniami Jezusa.

Pójść za Jezusem oznacza równocześnie zerwanie w sposób całkowity z przeszłością. Pamiętajmy jak uczniowie uczyli się zupełnie nowego sposobu życia. Mateusz – jak można przypuszczać – żył sobie wygodnie w porządnym domku. Od kiedy chodził za Jezusem, spał pod drzewami i nie miał żadnej gwarancji na jutro.



«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...