Jak się zachować wobec zaognienia relacji między cywilizacjami Zachodu a islamu? Myślę, że należy przede wszystkim zapomnieć o postawie uczestniczenia w dialogu z wyidealizowanym obrazem islamu czy muzułmanów. Islam jako cywilizacja, muzułmanie jako ludzie religii przeżywają obecnie jeden z najpoważniejszych kryzysów. Przegląd Powszechny, 11/2006
Tym niemniej, przy uważnej obserwacji relacji między Zachodem a światem islamu daje się zauważyć, że po 11 IX 2001 r. wielu przywódców muzułmańskich zaczęło odczytywać gesty i słowa papieża coraz bardziej w kategoriach społeczno-politycznych niż czysto religijnych. Nie jest to przypadkowe. Od zwycięstwa rewolucji islamskiej w Iranie w 1979 r. nastąpiło stopniowe upolitycznianie się wymiaru religijnego w dwóch podstawowych nurtach islamu: sunnizmie i szyizmie, czego konsekwencją było pojawienie się w krajach muzułmańskich radykalnych ruchów polityczno-społecznych (najbardziej znane to sunniccy Bracia Muzułmańcy i szyicka Partia Boga oraz wiele innych) określanych terminem „islamizm”, który został trafnie zdefiniowany przez Maxima Rodinsona jako dążenie do rozwiązywania środkami religijnymi wszystkich problemów społecznych i politycznych z równoczesnym odbudowywaniem integralności prawd religijnych [1].
Organizacje utworzone według logiki islamizmu od początku deklarowały swą wrogość wobec cywilizacji Zachodu, a zwłaszcza Stanów Zjednoczonych. To nastawienie wzmocniło się po załamaniu dwubiegunowego globalnego systemu relacji międzynarodowych i wyłonieniu się USA jako jedynego zwycięzcy w polityczno-ekonomicznej wojnie z imperium sowieckim. Pierwsza wojna w Zatoce Perskiej w 1990 r. potwierdziła zdolność USA do pełnienia roli jedynego imperium w skali całego globu. Dla wszystkich muzułmanów, a zwłaszcza islamistów, ta nowo powstała sytuacja geopolityczna stanowiła wielkie upokorzenie, bo wzmacniała poczucie bycia kolonizowanym na nowo, nie tylko w wymiarze militarnym, ale również, a może przede wszystkim, kulturowym i cywilizacyjnym. Islamistom na skutek umiejętnie prowadzonych socjotechnicznych kampanii propagandowych udało się przekonać większość zwykłych muzułmanów, w tym zwłaszcza arabskich, by zaczęli uznawać się za niewinne ofiary narzuconego im z zewnątrz, przez świat Zachodu, systemu opresji.
Na reakcję najbardziej rewolucyjnie nastawionej części świata islamskiego nie trzeba było długo czekać. Seria spektakularnych ataków przeprowadzonych przez islamistów zapoczątkowała fazę terroru w podszytych od zawsze nieufnością relacjach między Zachodem a islamem. Atak 11 IX 2001 r. na WTC w Nowym Jorku był jej apogeum. Terrorowi towarzyszył zmasowany, ideologiczny atak islamistów nie tylko na zachodnie instytucje i struktury państwowe, ale również na otwarte na dialog z kulturą Zachodu elity muzułmańskie, których wzywania do rozsądku i spokoju były skutecznie zagłuszane medialnymi kampaniami na rzecz obrony poniżanych, obrażanych, cierpiących i eksploatowanych przez świat Zachodu muzułmanów. Ta ideologiczna kampania oskarżania Zachodu o atak na islam trwa do dzisiaj nie tylko w mass mediach. Może się o tym praktycznie przekonać każdy, kto mieszka w którymś z arabskich krajów Bliskiego Wschodu, np. w Egipcie. Wystarczy wyjść na ulicę, posłuchać co piątkowego kazania hudby, w obojętnie którym z tysięcy kairskich meczetów. Zwykle zawarte w niej przesłanie dalekie jest od tolerancji wobec inaczej wierzących czy inaczej myślących, nie mówiąc o pojednaniu z nimi czy ich akceptacji. Podobnie jest w wielu innych muzułmańskich krajach. Głosy niewielu muzułmańskich intelektualistów, wzywających do bardziej obiektywnej oceny Zachodu i kontunuowania rozpoczętego dialogu z przedstawicielami chrześcijaństwa czy w ogóle Zachodu, szukania poruzumienia i zrozumienia między-kulturowego ginęły w zgiełku coraz bardziej rozpowszechnianej bojowej demagogii.
[1] B. Etienne, l’Islamisme radical, Paris 1987, s. 177.