Wylano wiele łez nad losem byłych TW. Przypuszczam, że nie jest łatwo być zdrajcą, zdrajcą ujawnionym. Ale nigdy żaden dziennikarz, żaden publicysta nie zainteresował się tym, w jakiej sytuacji znajduje się ten, kto odkrywa, że bliski mu człowiek donosił. W drodze, 4/2007
Pytanie pierwotnie brzmiało – czego oczekiwałabym od księdza, który okazał się tajnym współpracownikiem.
Odpowiedź może być tylko jedna: by postąpił, jak nakazuje mądrość Kościoła. Wszak reguły są gotowe. Istnieje prosty scenariusz, którego dzieci uczą się na lekcjach religii już w szkole podstawowej: rachunek sumienia, żal za grzechy, wyznanie winy, postanowienie poprawy i zadośćuczynienie. Doskonały Bóg obiecuje wtedy przebaczenie, więc na jakiej podstawie niedoskonały człowiek miałby drugiemu człowiekowi przebaczenia odmówić?
Jeśli o tej zasadzie zapominamy, znaczy to, że z naszą zbiorową świadomością dzieje się coś ważnego, coś, czego rozmiarów i skutków nie doceniamy.
Między niewiedzą a abstrakcyjnym współodczuwaniem
Odrzucamy bowiem scenariusz postępowania, który do tej pory był skuteczny również w sytuacjach świeckich, także dla ludzi religijnie obojętnych. Wydaje się, że każda naprawa winy musi tak wyglądać, jeśli nie ma być kolejnym zakłamaniem. W niektórych przypadkach (np. incydentalna zdrada małżeńska, incydentalna kradzież) można próbować pominąć etap wyznania winy. Zakłada się wtedy, że niewiedza strony oszukanej pozwoli zachować zaufanie. To może się udać w sprzyjających warunkach.
Tymczasem „sprzyjających warunków” do zatajania współpracy z tajnymi służbami PRL nie ma. Nie chcę tu wracać do debaty lustracyjnej. Wyjaśnię tylko, że w moim przekonaniu argumenty za lustracją są (i zawsze były) znacznie poważniejsze niż argumenty przeciw otwarciu teczek SB.
Jedno jest pewne: z chwilą powstania IPN „utrzymanie niewiedzy” stało się niewykonalne. Innymi słowy, wcześniej czy później, w taki lub inny sposób, zawartość teczek będzie ujawniona. Co zatem dalej robić? Jak reagować? Jestem przekonana, że odstąpienie od mapy drogowej rozpoczynającej się od rachunku sumienia, a kończącej postanowieniem poprawy jest błędem. Niezależnie od tego, czy niegdysiejszy współpracownik służb specjalnych PRL jest dziś człowiekiem świeckim, niewierzącym czy kapłanem, wyznanie winy pozostaje niezbędnym elementem procesu, który ma doprowadzić do przebaczenia.
Wypowiadam się tak stanowczo, ponieważ – niestety – znam ten proces z autopsji i aż nazbyt dobrze wiem, co mówię. Ogólnym miłosierdziem, empatią i współczuciem można zapewne objąć całe stworzenie, od łobuza po Stalina, od psa, który pogryzł sąsiada, po złodziejaszka–kieszonkowca. Nie lekceważę gotowości do takiego abstrakcyjnego współodczuwania – może być przejawem świętości. Obawiam się jednak, że deklaracje wymuszające automatyczne przebaczenie niewiele znaczą, bo niewiele autorów kosztują. Cały ciężar, ogromny koszt tej operacji w ten sposób po raz drugi zrzuca się na barki zdradzonych.
Odkrycie zdrajcy
Pięć lat temu okazało się, że jeden z moich kolegów z czasów opozycyjnej działalności Studenckiego Komitetu Solidarności był tajnym współpracownikiem SB. To był Ketman. Superagent. Jego raporty były długie, wyczerpujące i nie ograniczały się do relacjonowania zdarzeń. Wtedy nam wszystkim wydawało się, że Ketman był najbliższym przyjacielem Stanisława Pyjasa. Teraz wiemy, że brał udział w pisaniu anonimów, które poprzedziły tragiczną śmierć Pyjasa – jak wszystko wskazuje zamordowanego przez SB. Dziesięć dni po śmierci Staszka, a trzy dni po zawiązaniu Studenckiego Komitetu Solidarności, Ketman tworzy dla bezpieki projekt zniszczenia naszego środowiska. W aktach IPN zachowało się to rzetelne i przebiegłe opracowanie. Nasz kolega przedstawił wiele pomysłowych planów. Gdybym była szefem SB, starałabym się wdrożyć wszystkie. Między innymi opinii: „Bez Sonika, Wildsteina, Ruszara i Liliany Batko [czyli mnie] Studencki Komitet Solidarności przestałby istnieć” towarzyszy propozycja, aby te osoby skompromitować, wykazując ich [czyli nasze] kontakty ze środowiskami kryminalnymi, alkoholem i narkotykami. Ketman dodaje, że jeśli nie ma podstaw do takiej akcji, to podstawy te „należy stworzyć”. Dziesięć dni po zabójstwie Pyjasa człowiek, którego uważamy za przyjaciela, podpowiada bezpiece jak nas wykończyć.
«« | « |
1
|
2
|
3
|
»
|
»»