Adopcja jest bardzo trudna dla dziecka, trudniejsza niż dla rodziców, którzy je adoptowali. Mój problem jest prosty: ja tylko nie mogłam urodzić swojego dziecka. Jego problem jest dużo bardziej skomplikowany: ono musi zmierzyć się ze świadomością, że ktoś go nie chciał. W drodze, 12/2008
Jak przedstawić adoptowanemu dziecku obraz jego mamy biologicznej, by – z jednej strony – nie był to obraz zbyt wyidealizowany, wzbudzający pokłady miłości i tęsknoty za kobietą, która go urodziła, z drugiej strony, by w tym wizerunku nie było tylko negatywnego przekazu, opowieści o kobiecie, która była zła i go zostawiła?
Najważniejsze jest chyba to, byśmy sami źle nie myśleli o matce naszego dziecka. Ja myślę o mamie Piotrka ze współczuciem i z wdzięcznością. I w ten sposób mówię o niej mojemu synowi. Mam nadzieję, że moje dziecko przejmie taki do niej stosunek.
Kiedy Piotrek pyta mnie czasami, jaka ona jest, odpowiadam, zgodnie z prawdą, że nie wiem. Bo nigdy jej nie widziałam, nigdy z nią nie rozmawiałam i moja wiedza na jej temat jest absolutnie szczątkowa. Nie znam z detalami sytuacji, która skłoniła ją do tego, by oddać dziecko, ale myślę sobie, że było jej za trudno. Nie jest łatwo wychowywać dziecko, gdy można liczyć tylko na siebie, gdy nie ma się z czego żyć.
Kiedy Piotrek szedł do I Komunii Świętej, poczułam taką potrzebę i napisałam do niej list. Wiedziałam, że nic jej nie mogę zaoferować, bo Piotrek był jeszcze za mały na to, by mogli się spotkać. Ale chciałam jej dać sygnał, że nie musi się o niego martwić. Że jest ktoś, dla kogo Piotrek jest bardzo ważny, komu jest potrzebny, dla kogo jest całym światem.
Tego listu nigdy nie przeczytała – wrócił do mnie, gdyż adres, pod który go wysłałam, był już nieaktualny.
Czy po tym pierwszym pytaniu „U kogo ja byłem w brzuchu” pojawiały się kolejne?
Piotrek najczęściej dopytuje się o to, czy ma rodzeństwo. Nie umiem mu odpowiedzieć na to pytanie, bo nie wiem. Był pierwszym dzieckiem swojej mamy, mogę przypuszczać, że przez te kilkanaście lat pojawiły się kolejne dzieci. Jego tęsknota za rodzeństwem jest dla mnie oczywista: u nas jest jedynakiem.
Dlatego lubi sobie wyobrażać, że gdzieś ma jakieś rodzeństwo. Jest to dość abstrakcyjne myślenie, pewnie wydaje mu się, że to jest taka kompania do zabawy i że to są same miody, których on jest pozbawiony i których mu szkoda. Zawsze jednak mu tłumaczę, że jeśli kiedyś zechce, będzie mógł ich odszukać i poznać, ale o tym już sam zadecyduje.
Piotrek trafił do Państwa rodziny, gdy miał dwa lata. Pamiętał Dom Dziecka, pamiętał panie, które się nim zajmowały. Wiedział, że było coś innego w jego życiu.
Jak się zachować wobec dziecka, które tej pamięci nie ma, które zostało adoptowane jako niemowlę? Kiedy należy zacząć z nim o tym rozmawiać?
Ja zaczęłabym na poziomie nierozumiejącego znaczenia słów dziecka. Pokazujemy mu słońce i nazywamy je, pokazujemy psa i tłumaczymy, że to jest pies. I trudno wskazać ten moment, kiedy ono zaczyna kojarzyć fakt, że to coś, co szczeka, to jest pies, a to coś, co świeci, to słońce. Słowo „adopcja” musi się pojawić w równie naturalny sposób. Możemy mówić co jakiś czas: „Moja kochana adoptowana córeczko”.
A kiedy dziecko zacznie to rozumieć, zacznie też pytać. I wtedy musi zobaczyć, że my jesteśmy gotowi na taką rozmowę. Że jako rodzice adopcyjni nie czujemy się gorsi, mniej wartościowi, że nie uważamy się za rodziców drugiego gatunku. Musimy mieć już za sobą etap żalu do Pana Boga, do świata, do ludzi, nie możemy czuć się skrzywdzeni, nie możemy zazdrościć innym, że oni dostali coś, czego my nie mogliśmy się dobłagać. Musimy zasypać tę dziurę w sercu i bardzo świadomie zrobić z sobą porządek.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.