Sama wiem, jak trudno jest wyzwolić się z gorsetu własnych politycznych sympatii i antypatii. Nie ulec pokusie pouczania ex cathedra, ale uczciwie opisywać rzeczywistość. Bez oglądania się na mody, salony i polityczną poprawność. Przewodnik Katolicki, 11 listopada 2007
Pierwszy: Wiosna 1996 roku - wizyta Aleksandra Kwaśniewskiego na Białorusi. Po spotkaniu z Łukaszenką polski prezydent uczestniczył w otwarciu Konsulatu RP w Brześciu. Wyraźnie podpity z trudem dał się wyprowadzić z przyjęcia, próbował przemawiać do zgromadzonych przed budynkiem ludzi, w końcu szczęśliwie zapakowany do samochodu odjechał.
Widzieliśmy to wszyscy i stojący na ulicy Białorusini, i politycy, i towarzyszący wizycie dziennikarze, a jednak media ten incydent pominęły niemal całkowitym milczeniem. Sama uważałam, że należy polskiemu prezydentowi dać szansę. To był początek pierwszej kadencji, pierwsza wizyta na Wschodzie i spotkanie z Łukaszenką, który z pewnością zadbał, by kieliszek polskiego kolegi był stale pełny.
Drugi: jesień 1999 roku, Charków, uroczystość w podcharkowskich Piatichatkach, gdzie obok ukraińskich ofiar czystek lat 30. leżą zamordowani przez NKWD polscy oficerowie z tzw. listy katyńskiej. Aleksander Kwaśniewski po wyjściu z samochodu z niemądrą miną wyraźnie chwieje się na nogach. Idzie podtrzymywany przez jednego z dyplomatów. Tym razem stan prezydenta nie jest efektem wschodniej gościnności. Pito na pokładzie samolotu pomiędzy Katyniem a Charkowem, a nalewał, jak teraz wiadomo, ówczesny biskup polowy Leszek Sławoj Głódź. Tyle tylko, że ten ostatni na charkowskich grobach wygłosił wzruszające przemówienie, podczas gdy prezydent nie był w stanie wydusić z siebie jednego sensownego słowa.
Tym razem zdecydowałam, że moim dziennikarskim obowiązkiem jest mówić. Przy pełnym poparciu szefów Sekcji Polskiej BBC informacja poszła w eter jeszcze zanim prezydencki samolot wylądował w Warszawie. Piszę o poparciu, gdyż w ciągu kilku najbliższych dni było mi ono bardzo potrzebne. Moich rewelacji nie potwierdził bowiem żaden z obecnych w Charkowie polskich dziennikarzy (jedynym wyjątkiem był korespondent "Rzeczpospolitej", chociaż i on zrobił to dzień później). Nie mam o to do kolegów pretensji, oni najwyraźniej mieli innych szefów.
Ostatecznie, jak wiemy, sprawy ukryć się nie dało i do dzisiaj Charków jest wyciągany przy okazji kolejnych „niedyspozycji" byłego prezydenta.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.