Swoim śpiewakom, ale i ludziom na koncertach często przypominam list Jana Pawła II skierowany do artystów. Ojciec Święty rozróżnia w nim Stwórcę, twórcę i odtwórcę. Talent twórcy pochodzi z natchnienia Ducha Bożego. Bach, Haendel czy Mozart byli tego świadomi. Przewodnik Katolicki 18 listopada 2007
Myśląc o tych najbardziej szczególnych koncertach, przed oczyma stają mi spotkania z naszym Ojcem Świętym Janem Pawłem II. Szczególnie to podczas pierwszej pielgrzymki Papieża do Polski. To było na Zesłanie Ducha Świętego. Wtedy nie znaliśmy jeszcze trasy pielgrzymki. Wiadomo było tylko, że Ojciec Święty na pewno będzie w Gnieźnie. Pojechałem więc z moją żoną Barbarką, by zaproponować organizatorom oprawę muzyczną. Gdy dowiedziała się o tym Dyrektor Wydziału Kultury, spytała wprost, czy wiem co robię, bo przecież tam będzie olbrzymi tłok, ludzie się stratują, a Służba Bezpieczeństwa przygotowała już dwa tysiące trumien dla przyszłych ofiar.
Dojechaliśmy do Gniezna bez żadnych przeszkód dwoma autokarami przez Pobiedziska pod samą katedrę. Razem z nami wystąpił Poznański Chór Katedralny ks. Zdzisława Bernata. Dyrygowałem wtedy podczas całej Mszy św. dwoma zespołami. Nie zapomnę, jak to Ojciec Święty swoim zwyczajem ojcowskiej serdeczności „spaźniał” się, a kardynał Stefan Wyszyński „popychał” go do katedry, gdzie czekało już na niego kilkuset kapłanów. Papież wchodząc do świątyni odwrócił się i z charakterystycznym gestem podniesionych ramion, jak biały żagiel płynący na spokojnym morzu, zbliżył się do nas. Klęknąłem wtedy w czarnym piachu i nagle poczułem na moich ramionach ręce Ojca Świętego. Do dziś słyszę jego słowa: „Kochany Mistrzu, jak to dobrze, że jesteśmy razem”. Po nich podniósł mnie i serdecznie uściskał. To było wzruszające. Pamiętam też spotkanie w Watykanie, kiedy po uroczystości beatyfikacji siostry Faustyny, podczas której śpiewaliśmy, Ojciec Święty podszedł do mnie, podziękował i poprosił, byśmy na niego poczekali w bazylice, gdzie zrobimy wspólnie zdjęcie. Zdjęcie było piękne...
Jak tysiące było koncertów, tak tysiące przez chór przewinęło się śpiewaków. Dla tych, którzy śpiewali, wciąż śpiewają, ale przede wszystkim dla Profesora „Poznańskie Słowiki” to tak na dobrą sprawę druga rodzina.
– Tak, a dyrygent jest jej głową, przywódcą. Bo chłopcy lubią mieć nad sobą wodza, który prowadzi ich od zwycięstwa do zwycięstwa, czyli od dobrze wykonanego koncertu do kolejnego, równie dobrego. Czasem jeden czy drugi mnie zdenerwuje. Biorę wtedy takiego na stronę i tłumaczę: „przecież obaj się lubimy, nie możemy więc drzeć między nami kotów”. Jestem zatem nie tylko ich wodzem, ale i przyjacielem.
W każdej rodzinie niezbędne jest wychowanie. Także w tej chóralnej?
– Moim zadaniem jest kształtowanie zespołu artystycznego, ale w znacznie większym stopniu wychowanie młodego człowieka przez muzykę. Bo śpiew uszlachetnia. Trzeba pamiętać, że ilu śpiewaków, tyle odmiennych charakterów. Każdego z nich kocham, jak stary człowiek kochać może swojego młodego przyjaciela.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.