Moje osobiste szczęście polegało na tym, że dużej liczbie osób, których nawet nie znałem, dostarczyłem niezapomnianej radości i przeżyć. One trwają do dziś, bo są efektem mojej naprawdę ciężkiej pracy nad pianistycznym warsztatem. Przewodnik Katolicki, 3 grudnia 2007
Zanim został Pan wirtuozem, jak każdy z nas zasiadał Pan na widowni podczas koncertów innych artystów. Który z nich najbardziej Pan zapamiętał ze względu na jego twórczy kunszt i panującą atmosferę?
– Są dwa takie koncerty. Najbardziej utkwił mi w pamięci recital znakomitego wiolonczelisty Mischa Maisky. Miałem wtedy 12 lat, kiedy przyjechał do Bydgoszczy. Do dziś słyszę w jego wykonaniu trzy suity Jana Sebastiana Bacha, które bardzo mnie urzekły. Drugi koncert miał miejsce w Filharmonii Pomorskiej. Wystąpiły wtedy „Poznańskie Słowiki” ze swoim dyrygentem, profesorem Stefanem Stuligroszem. Chór wykonał „Mesjasza” Haendla. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem to dzieło w całości i na żywo.
Czy zgodzi się Pan z myślą, że muzyka, której piękno pozostaje w sercu, jest jak modlitwa?
– Oczywiście, że muzyka może być jak szczera modlitwa. Zdecydowałem wyrażać siebie poprzez muzykę, bo umożliwia mi ona przekazywanie ważnych treści bez nazywania ich wprost. Myślę, że nie tylko publiczność, ale i sam pianista czuje się uszlachetniony samym obcowaniem z pięknem takiego przekazu. Dźwięki w chwili, gdy wybrzmiewają, dostarczają niezwykłych przeżyć i wzruszeń, które chce się zapamiętać na dłużej. Dzięki temu człowiek staje się zdecydowanie lepszy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.