Depresja wyniszcza człowieka po cichu. Każdego roku zbiera żniwo wśród tysięcy swoich ofiar. Coraz częściej – także w Polsce – na „chorobę duszy” zapadają ludzie młodzi. Głównych przyczyn takiego stanu rzeczy upatrywać można w kilku źródłach. Przewodnik Katolicki, 3 luty 2008
Grzegorza poznałem na początku studiów. Sympatyczny, uśmiechnięty, jednocześnie niezwykle wyważony w swym postępowaniu i oszczędny w słowie. Swoją głową do historii wzbudzał w nas prawdziwy zachwyt. Kiedy ktoś na stancji potrzebował jakiejkolwiek informacji dotyczącej minionych wydarzeń, remedium mogło być tylko jedno – Grzesiek. Na nasze zaczepki, jakoby był komputerem w ludzkim ciele, zwykł odpowiadać, że robi, co naprawdę lubi i jedynie to stanowi tajemnicę jego sukcesu. Często widywaliśmy go przesiadującego po nocach w kuchni. Czytał swoje księgi wzrokiem świdrującym tekst niczym wiertło ścianę. Sądziliśmy, że to uwielbia, więc zostawialiśmy go wtedy samego. Po cichu opuszczając pomieszczenie, wracaliśmy do typowych dla siebie, dużo luźniejszych rozrywek.
- Wiesz, chciałbym umrzeć – usłyszałem kiedyś z jego ust. Puściłem to mimochodem, uznając za efekt zmęczenia kolejną nocą nauki. Podobnie zrobiłem słysząc to miesiąc później…
O tym, w jak poważnej depresji jest Grzegorz, dowiedziałem się dopiero po kilku latach. Spotkaliśmy się przypadkiem na jednej z bocznych uliczek poznańskiej starówki. Początkowo go nie poznałem. Jego twarz niczym nie przypominała oblicza 23-letniego człowieka. Zryta zmarszczkami, stara. Efekt długotrwałej depresji, leczenia środkami psychotropowymi i ogólnego wyniszczenia organizmu. – Nauka była dla mnie wszystkim, bo wszystko inne mnie przerażało. Bałem się życia. „Stary” nienawidził mnie za to, że poszedłem na historię, a nie na medycynę. Chciałem mu pokazać, że osiągnę sukces. Starałem się, ale przyszła pierwsza nieudana sesja. Później następna. Załamałem się. Dwukrotnie próbowałem popełnić samobójstwo. Wtedy na kilka miesięcy wsadzili mnie do „psychiatryka”.
W depresję może popaść każdy. Pomimo tego, że często za ryzyko zachorowania odpowiedzialny jest bezpośrednio genotyp człowieka. Na stres jesteśmy odporni w różny sposób, w zależności od grubości naszego biologicznego „pancerza”. Nikt nie pozostaje jednak całkowicie obojętny na wpływ otaczającej rzeczywistości. Ostatnie lata szczególnie obfitują w historie młodych osób popadających w stany depresyjne. Dlaczego tak się dzieje?
- Rodzice nie zawsze dorastają do swej roli – mówi mgr Wojciech Lindner, poznański psycholog i psychoterapeuta. - Przenoszenie swych ambicji na dzieci, jak to było w przypadku Grzegorza, rzeczywiście może być problemem. Co istotne, u podstaw takiego zachowania mogą leżeć pozytywne motywacje. Załóżmy, że ojciec jest prawnikiem. Posiada własną kancelarię, ma wyrobione nazwisko, pozycję w tzw. środowisku. W swój sukces włożył wiele wysiłków i oczywistym wydaje mu się fakt, że syn powinien docenić to i przejąć firmę. Nie chce mu tym przecież wyrządzić krzywdy. Ale z drugiej strony syn może mieć zupełnie inne plany na życie. I to powinno zostać uszanowane. Kompromisem może być jedynie próba przekazania wizji ojca tak, aby obrazując korzyści płynące z podążania wytyczonym przezeń szlakiem, nie narzucał on własnego zdania. Wszystko jest kwestią dialogu, sposobu dotarcia. Swoją drogą młodzi zawsze będą dążyć do „ścierania się”. Rodzice, reprezentując świat dorosłych, są zaś pierwszymi, którzy stoją na linii frontu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.