To nie jest tak, że my tylko trenujemy. Będąc poza domem, stajemy się jakby wioślarską rodziną. Chodzimy razem na imprezy, bawimy się i jemy wspólnie posiłki. Gdy jestem w Poznaniu, studiuję jak inni, chodzę na zajęcia i zdaję egzaminy. Jedynie pewne rzeczy jestem zobowiązana uzgadniać z trenerem. Przewodnik Katolicki, 27 lipca 2008
…czasem jednak zdarzają się porażki. Czy wtedy też myślisz, że to „ręka Boża”?
- Najważniejsze, żeby z porażki wyciągnąć wnioski. Pamiętam moje największe niepowodzenia, gdy cztery lata temu jedne zawody mi nie poszły, a potem zaprzepaściłam kwalifikacje do olimpiady, następnie młodzieżowe mistrzostwa, gdzie wyprzedzałam rywalki o pięć sekund, i nagle po chwili, nie pamiętam jak to się stało, na mecie byłam czwarta. Usłyszałam wtedy wiele słów krytyki na temat moich umiejętności. To był dla mnie rok wielkich porażek, ale od tamtego czasu już się to nie powtórzyło. Tamte, ewidentnie moje przewinienia spowodowały, że teraz słucham trenera i wyciągam wnioski z każdych niepowodzeń. Niedawno właśnie dziękowałam za to Panu Bogu. Mój trener pod koniec pamiętnego roku powiedział mi: „Tak naprawdę Ty wygrałaś w tym roku”. I rzeczywiście - miał rację.
Sportowcy to ludzie z zasadami. Jaką maksymą Ty kierujesz się w życiu?
- Jest to chyba dość znane stwierdzenie „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”. I powtarzam to sobie zawsze, gdy jest mi trudno. Jeśli chodzi o sam sport, to mój trener powtarza mi, że najważniejsze, bym minęła linię mety i najpierw powiedziała sobie, że dałam z siebie wszystko, potem popatrzyła na tablicę, powtórzyła, iż nie mam sobie nic do zarzucenia, a na końcu sprawdziła, na którym miejscu udało mi się uplasować. I to jest najważniejsze. Najpierw robię to, co kocham.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.