Bardzo zobowiązuje mnie to, że ludzie mówią, iż właśnie ze mnie czerpią. Ktoś powiedział, że trzeba dawać, żeby była miłość, a brać, by była pokora. Przewodnik Katolicki, 21 grudnia 2008
Studenci ułożyli kiedyś taką fraszkę: „Pan Bóg jest dowcipny, każdy się przekona, bo stworzył żyrafę i Ojca Leona”. Patrząc na swoje życie, potwierdza Ojciec, że Stwórcy nie brakuje dobrego humoru?
– Zdarzają się w życiu historie podobne, ale na moją patrzę właśnie z perspektywy dobrego humoru Pana Boga: syn listonosza z prowincjonalnych Siedlec, odprawiający Mszę św. w Bazylice św. Piotra na Watykanie, przy stole - z Janem Pawłem II, podróżujący po Europie od Fatimy po Wilno, odwiedzający nawet Toronto i Los Angeles; chorujący poważnie od młodości, osiąga już 79 lat życia i 55 lat kapłaństwa.
Harcerzyk z I Siedleckiej Drużyny im. Romualda Traugutta, prowadzący amatorsko ogniska i akademie, a obecnie uczestnik i autor wielu programów telewizyjnych i radiowych oraz kilkudziesięciu poczytnych, choć nie wystrzałowych książek, do tego jeszcze mnich benedyktyński w przesławnym starożytnym Tyńcu... Czy Stwórca bez poczucia humoru wymyśliłby coś takiego? Oczywiście nie zamykam naiwnie oczu na wszystko zło, które dzieje się na świecie, ale to już temat na osobną rozmowę.
Co Ojcu dziś daje powód do radości? Są to wciąż te same wartości, osoby, rzeczy, zdarzenia czy z upływem lat, bagażem doświadczeń, cieszy Ojca coś innego? Radość ewoluuje?
– Radość ewoluuje pozytywnie, gdyż coraz bardziej widzę harmonię wszystkich prawd naszej wiary. Nie wszystko mogę pojąć, a najbardziej Boga samego. Ale na podstawie doświadczeń własnego życia i życia innych ludzi jestem coraz bardziej przeświadczony, że Bóg jest właśnie tym i to coraz bardziej TYM, w którego wierzyłem od początku. Mocniej czuję Jego obecność i miłość. W tej zaś perspektywie wszelkie zło na ziemi, także moje, nie jest aż tak wielkie. Z całym Kościołem coraz goręcej dziękuję Mu, że sprawił, „byśmy stali przed Nim i Jego chwalili”...
Relacja Bóg-zakonnik, ale ten konkretny – Ojciec Leon. Jest w niej autentyczna radość. Z czego ona tak naprawdę wynika?
– Z tego, że mnie powołał i dzięki Jego łasce do dzisiaj trwam w powołaniu i mam szczery zamiar wytrwać do końca. Jestem gotów ponieść karę za wszystko, co w moim życiu sprzeciwiało i wciąż sprzeciwia się Jego woli. To nie przeszkadza jednak w radości opartej na ufności Bożemu Miłosierdziu. Przyczyną mojej radości jest też macierzyńska opieka Maryi, której oddałem się w niewolę ponad pół wieku temu. Może to wszystko brzmi dewocyjnie, ale proszę znaleźć lepszą receptę na radość, która wzrasta, miast przemijać? Najlepiej chyba spróbować tej samej drogi, zgodnie ze swoim własnym powołaniem.
Każdy wie, że obcowanie z człowiekiem potrafi dawać wiele szczęścia... Sądząc po otwartości, ciągłej pogodzie ducha, te Ojciec czerpie chyba pełnymi garściami...
– Bardzo zobowiązuje mnie to, że ludzie mówią, iż właśnie ze mnie czerpią. Ktoś powiedział, że trzeba dawać, żeby była miłość, a brać, by była pokora. Wprawdzie więcej jest radości w dawaniu, aniżeli w braniu, ale dbałość o równowagę w tym względzie pomnaża radość.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.