Powiedz mi, co kupiłeś ukochanej osobie, a powiem ci, kim jesteś! To czysta prawda; prezenty są doskonałym odbiciem naszych relacji z ludźmi i ze światem. Robienie podarków przypomina rozwiązywanie znanych w psychologii testów projekcyjnych, które odsłonią wstydliwą treść twojej podświadomości. Posłaniec, 12/2006
Wystarczy elegancka koszula i fantazyjne spinki do mankietów, czy też trzeba sięgnąć głębiej do kieszeni i tegorocznemu maturzyście kupić palmtopa? A czym pobudzić do życia babcię? Może butelką biovitalu lub melatoniny? Jaki prezent zrobić ulubionemu zięciowi, a jaki synowej, co przestała się odzywać? Co? Komu? Za ile? Jakiej marki? W jakim sklepie?... Głowa od bólu zaczyna pękać, a szafy od upominków, niespodzianek, miłych drobiazgów i podarków. Szał Przedświątecznych Zakupów 2006 uważam za otwarty!
Powiedz mi, co kupiłeś ukochanej osobie, a powiem ci, kim jesteś! To czysta prawda; prezenty są doskonałym odbiciem naszych relacji z ludźmi i ze światem. Robienie podarków przypomina rozwiązywanie znanych w psychologii testów projekcyjnych, które niczym Tischnerowska “tyż prowda” – czy tego chcesz, czy nie – odsłonią wstydliwą treść twojej podświadomości. Kupiłeś dziewczynie komórkę? Jesteś stereotypowy, brak ci wyobraźni i na dodatek chcesz kontrolować każdy jej ruch – nie mówiąc o tym, że oglądasz za dużo reklam. Chcesz chłopakowi dać ciepły sweter? Pewnie boisz się, że cię zostawi lub wytykasz mu, że jest zbyt chłodny i szorstki. No, może trochę przesadziłem (czasem i psycholodzy osiągają trzeci stopień prawdy po góralsku), ale czy aby do końca? Przecież przez dzień i noc jesteśmy bombardowani reklamą. Armie speców od marketingu dyktują nam nie tylko co kupić, ale co przy tym myśleć i odczuwać. Oczywiście oni mówią, że: telefon komórkowy to nowoczesność, otwarcie na świat, inteligencja; sweter zaś oznacza bliskość, bezpieczeństwo i troskę. Czas sentymentalnych wypraw po gwiazdkowe prezenty już się skończył, nastał czas psychologii konsumenta i handlowej inżynierii umysłu.
Gdy rzeczy znaczyły coś więcej
Młodszym czytelnikom trzeba przypomnieć, czym było kupowanie prezentów w dawnych czasach, gdy rzecz nie ograniczała się do siebie samej, ale miała wymiar... metafizyczny. Weźmy na przykład taką zwykłą pomarańczę. Dziś można ją kupić w każdym sklepie i przez cały rok, a dawniej był to owoc występujący okresowo i najczęściej pod... choinką. Dziś to pospolity południowy cytrusowiec, a jeszcze kilkanaście lat temu pomarańcza to było święto, synonim wspólnoty. Był on nawet namiastką ruchu oporu i konspiracji, bo przy konsumpcji, skrupulatnie rozdzielonych cząstek, przychodziły do głowy różne wywrotowe myśli, zwłaszcza gdy poprzedzone były długim staniem w tasiemcowych kolejkach. Aż strach pomyśleć, że te czasy dziś służą nam za przypomnienie, czym było (i jest) robienie prezentów. Ale niestety, tak jest w naszym poplątanym świecie: najlepiej na kolorach znają się ślepi, na chodzeniu chromi, a na robieniu prezentów ci, co nic nie mają. Bo wtedy, gdy nic nie można było kupić i ludzie niewiele posiadali, było się najbardziej twórczym.
Przypominam sobie futro z nutrii, które mój ojciec podarował mamie. Nie była to super niespodzianka, bo nutrie zanim podzieliły się skórą z mamą, najpierw na naszych oczach dorastały i przybierały na wadze, by w końcu urozmaicić nasz rodzinny łańcuch pokarmowy. Ale proces przygotowania prezentu tak mocno rozciągał się w czasie, że dał – mówiąc filozoficznie – do myślenia, nawet tym najbardziej ociężałym z nas. W tworzenie prezentu wciągnięci zostali wszyscy, każdy gest (banalne dolanie wody lub skoszenie świeżej trawy dla futrzaków) był udziałem w tej wspólnej niespodziance.