Czym jest nadzieja w życiu każdego z nas? Czy tylko pustym słowem, po które sięgamy, by pocieszyć innych w ich nieszczęściu? Czy może całkowitym zawierzeniem Bogu, którego miłosierdzie pozwoli nam kiedyś znaleźć odpowiedź na wszystkie życiowe Dlaczego? Posłaniec, 12/2008
Czytamy w Piśmie, że nadzieja zawieść nie może. Jednak ta mądrość jest (jak wiele innych) zrozumiała, ale trudna do zastosowania w życiu. Przecież każdy wie, że nadzieja to matka głupich. Niektórzy dodają, że matka, która kocha swoje dzieci. Oczywiście, takich powiedzeń można zacytować jeszcze wiele, tyle że nic z nich nie wynika.
Jakoś wiemy, że nadzieja jest bardzo ważna – bowiem nadzieja nigdy nie umiera. W życiu codziennym tolerujemy głos naszego serca o nadziei dopóty, dopóki nie spotka nas coś złego, coś bolesnego. Nas albo naszych najbliższych. Wtedy żadne mądre powiedzonka po prostu nie działają. Jaka nadzieja, skoro umarła moja ukochana córeczka, żona, ojciec? Jaka nadzieja, skoro uległem wypadkowi, który radykalnie zmienił moje życie?
Jaka nadzieja, skoro wszędzie wojny i nieszczęścia? Możemy mnożyć takie pytania. Każdy zna takie przypadki i pewnie ze zrozumieniem kiwa głową nad nieszczęściem i nieszczęśnikiem, którego to spotkało. Proszę wybaczyć uproszczenie, ale to trochę tak jak z kradzieżą – współczujemy tym, których to dotknęło, ale żeby nas... Zresztą zwykle zakładamy lepsze zamki dopiero wtedy, kiedy to nas spotka. W zasadzie wiemy, że kradzieże się zdarzają, że są gdzieś na świecie złodzieje, ale nie wpływa to na nas mobilizująco. Ciekawe dlaczego? Czy taka jest ludzka natura?
Iskierka niezobojętnienia
Nie wiem, czy można nazwać to “zasługą” mediów, ale jednak to dzięki nim co dzień jesteśmy bombardowani doniesieniami o klęskach, katastrofach, ludzkich tragediach, wojnach, chorobach itd., itp. W jakiś straszny sposób te wieści nas zobojętniają. Czy nie zdarza się, że oglądamy ludzką tragedię, popijając przed telewizorem kawę? Nie jest to żadne oskarżenie, raczej pytanie, skierowane także do siebie. Nurtuje mnie brak odpowiedzi na nie. Czy już całkiem zobojętniałem, czy tli się jeszcze we mnie iskierka człowieczeństwa?
Jak się obronić przed utratą tej ostatniej “iskierki”? Chyba właśnie nadzieją, która zawieść nie może. Przecież dla nas, dla wierzących w Chrystusa, powinno być oczywiste, że jesteśmy też wierzącymi Chrystusowi. Wiara, nadzieja, miłość. Choć z nich największa jest miłość, to wcale nie znaczy, że nadzieja jest mniej warta. Jak tę nadzieję w sobie podtrzymywać, odnaleźć, może nawet rozwijać? Zaryzykuję odpowiedź (pewnie jedną z wielu możliwych) – ta nawet najmniejsza resztka nadziei może się rozwinąć, jeśli będzie... “ślepa”. Może nie tylko “ślepa”, ale i ukierunkowana.
Doświadczenie Boga, doświadczenie mocne do szpiku kości pozwala taką nadzieję w sobie odkryć. Przecież Abraham miał w dość późnym wieku ukochanego syna, a jednak zdecydował się spełnić straszne żądanie. Jak on to zrobił, jak mógł się na coś takiego odważyć? Stał się naszym ojcem w wierze w Boga Jedynego, a więc jego postawa powinna także nas czegoś uczyć.
Starzy rabini powiadali, że był pewien odzyskania syna nawet gdyby do złożenia ofiary doszło. Abraham był pewien, że Bóg przywróci jego synowi życie. W taki czy inny sposób ufał, że nawet spełniając niezrozumiałe polecenie Boga, zostanie “ojcem wielu narodów”, a jego potomstwo będzie tak liczne jak gwiazdy na niebie i piasek na brzegu morza. Jego wiara w jakiś sposób była “ślepa”. Nie wiedział jak, ale miał nadzieję, że... jakoś.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.