Początek listopada (nie tylko dwa pierwsze dni, ale osiem, podczas których można zdobyć specjalne odpusty) to również znakomity czas na refleksję o własnej śmierci. Coraz mniej o niej myślimy. Wzrastanie, 11/2009
Inaczej wśród katolików. Zmarli nie są jakimś postrachem czy ewentualnie zacnymi antenatami. Są częścią tego samego Kościoła. Orędują za nami w niebie, my czcimy ich zasługi. To przyjaciele, zawsze można ich poprosić o modlitwę – od poszczególnych intencji są nawet specjaliści – taki święty Antoni, gdy nie daj Boże, coś się zgubi, zaraz stoi gotowy do pomocy. A święty Izydor już w siódmym wieku tak miał notatki uporządkowane, że jak się tylko Internet pojawił, zaraz zrozumiał w czym rzecz i zajął się sprawami informatyków. Nie ma się czemu dziwić – Bóg jest Bogiem żywych, nie umarłych – święci są jak najbardziej realni (i nie dajcie sobie wmówić, że święty Mikołaj nie istnieje – żyje i raduje się w Bożej chwale).
Wspólną z antykiem mamy pewną prywatność przeżywania. Lutowe rzymskie Parentalia były świętem bardzo rodzinnym – odwiedzanie zmarłych, zostawianie im jedzenia. Katolicy, na początku listopada szczególnie, też chcą być blisko swoich zmarłych, nie wystarcza centralna uroczystość w kościele, liczy się też wymiar prywatny spotkania – pójście na cmentarz, zapalenie znicza, położenie kwiatów, chwila w ciszy. Stąd i zwyczaj Mszy na cmentarzach – by łatwiej było pogodzić przeżywanie wspólnotowe i osobiste.
Niezwykłe jest to wymieszanie,
jakie mamy na polskich drogach we Wszystkich Świętych. Szczecińskie tablice rejestracyjne w Bieszczadach, wrocławskie w Lublinie... To święto to również okazja, by umacniać więzy z żyjącymi. Często jedyna możliwość w roku, by spotkać dalszą rodzinę. A wszystko dzięki pamięci o wspólnych przodkach. Zmarli opiekują się nami i w tak prozaiczny sposób, jak dając powód do takich spotkań.
Ale właściwym czasem nawiedzania grobów jest następny dzień po pierwszym listopada – Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych. Można powiedzieć, że pierwszy to dzień nieba, a drugi czyśćca. Jeden i drugi niesie nadzieję – oba dotyczą rzeczywistości zbawionych, oba dni silnie są ze sobą związane.
Idea dnia pamięci o wszystkich zmarłych powstała później. W kościele starożytnym chrześcijanie wspominali umarłych podobnie jak poganie, myśląc głównie o najbliższych. Dopiero – wspomniany już – św. Izydor z Sewilli zalecił mnichom odprawiać w dzień po pięćdziesiątnicy (znów akcent na bliskość zmartwychwstania) Mszę za dusze wszystkich zmarłych.
Jednak narodziny tego wspomnienia można łączyć dopiero z samą końcówką wieku dziesiątego, kiedy to opat Odilon z benedyktyńskiego Cluny zarządził takie obchody na drugiego listopada. Ale, jak to w Kościele często bywa – zarządził coś, co od dawna było już dobrą, uświęconą praktyką. Zanim papież potwierdził tę praktykę stosownym dekretem dla całego Kościoła, minęło jeszcze osiem wieków... Powolne są młyny kościelne.
Początek listopada (nie tylko dwa pierwsze dni, ale osiem, podczas których można zdobyć specjalne odpusty) to również znakomity czas na refleksję o własnej śmierci. Coraz mniej o niej myślimy. Kiedyś śmierć była częścią życia, codziennością, wszyscy zbierali się przy człowieku, gdy umierał, on przyszykowany był na śmierć – miał kupione buty, odświętne ubranie. Ludziom od chrztu przy różnych okazjach towarzyszyła gromnica, która przypominała między innymi, że kiedyś zostanie zapalona przy marach.
Człowiek całe życie przygotowywał się do śmierci,
a więc przejścia do nowego życia. A człowiek przygotowany się nie bał – śmierć była czymś oswojonym, bliskim. Coraz częściej można spotkać się ze strachem przed śmiercią. Już rzadko używa się samego słowa – łatwiej przechodzi przez usta „odejście”... I to odsuwanie myśli o śmierci zwiększa strach, bo boimy się nieznanego.
Uwielbiam nocne powroty z cmentarzy – pulsujące żółte światło zniczy, łatwo odróżnialne od elektrycznego, jest świadectwem wiary w życie wieczne. Wiary w to, że świętość nie jest czymś nierealnym, ale że nasi zmarli, dzięki Bożej łasce, dostąpią zbawienia. Staram się myśleć – może nie o wszystkich, bo nie dałbym rady – ale o nieznanych z imienia świętych, tych niewyniesionych na ołtarze. I zawsze wtedy próbuję myśleć o swojej świętości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.