Wielu żyjących do dziś starszych ludzi pamięta, iż uczyła ich, formowała i opiekowała się nimi imponująca armia księży oraz sióstr i braci zakonnych. Większość owych zgromadzeń znajduje się dziś w stanie upadku – średnia wieku ich członków oscyluje w granicach późnej siedemdziesiątki, a nowych powołań nie widać. First Things, 5/2008
Truizmem powszechnie akceptowanym aż do ostatnich dekad dwudziestego stulecia było, iż gdziekolwiek istniał Kościół katolicki, wszędzie tam obecni byli przedstawiciele życia konsekrowanego: wspólnoty zaślubionych Bogu mężczyzn i kobiet wiodących prosty, skromny żywot pełen wspólnej modlitwy i pracy na rzecz chrześcijańskiej posługi oraz świadectwa o Królestwie Bożym. Należeli do zgromadzeń jednoznacznie podejmujących trud odpowiedzi na ewangeliczne wezwanie do porzucenia swych rodzin, ojczyzn i wszystkiego, co posiadają, by podążyć za Jezusem. Podobne, choć nie tak liczne wspólnoty istniały w Cerkwi prawosławnej.
Wielu żyjących do dziś starszych ludzi pamięta, iż uczyła ich, formowała i opiekowała się nimi imponująca armia księży oraz sióstr i braci zakonnych. W przeddzień Soboru Watykańskiego II w samych Stanach Zjednoczonych liczyła ona co najmniej trzysta tysięcy osób, i szeregi te nieustannie rosły. Od trapistów po jezuitów, od klauzurowych karmelitanek po Siostry Miłosierdzia – osoby konsekrowane można było spotkać na każdym kroku: czy to odprawiające liturgię, czy przewodniczące powszechnym modlitwom Kościoła, czy też na rozmaite sposoby posługujące wiernym, zwłaszcza ubogim i chorym.
Większość owych zgromadzeń znajduje się dziś w stanie upadku – średnia wieku ich członków oscyluje w granicach późnej siedemdziesiątki, a nowych powołań nie widać. Moje własne doświadczenie potwierdza tę smutną prawdę. W roku 1951 wstąpiłem do zakonu kapucynów w prowincji Detroit liczącej wówczas z górą siedmiuset zakonników. Kapucyni stanowili czwarte co do liczebności męskie zgromadzenie w Kościele, które ponadto dostarczyło w naszych czasach takich przykładów świętości jak Ojciec Pio z Pietrelciny, obecnie już kanonizowany, czy Sługa Boży Solanus Casey, którego rychłej beatyfikacji oczekujemy. W chwili mego wstąpienia do zakonu samych nowicjuszy było w prowincji Detroit stu pięćdziesięciu. Dziś nowicjat tejże prowincji liczy mniej niż dwunastu chętnych do zakonu.
Na tle powyższego obrazu upadku należy jednak ostatnimi laty odnotować powstawanie nowych wspólnot – zakładanych przez ludzi głęboko oddanych Kościołowi, powszechnie zwanych pokoleniem Jana Pawła II. Sam należę do ruchu reformatorskiego zainicjowanego przez ośmiu kapucynów, zwanego franciszkanami odnowy (Franciscan Friars of Renewal). Zgromadzenie liczy obecnie stu piętnastu braci i dwadzieścia pięć sióstr. Wielu ludzi pyta mnie – jako że jestem przełożonym wspólnoty – „Jak wam się udaje kwitnąć na pustyni?”. Niekiedy pada też inne pytanie: „Co zrobić w celu odrodzenia życia zakonnego?” Wiele nad tymi pytaniami rozmyślam.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.