Jestem po prostu słaba. A trzeba być silnym, kreatywnym, zawsze gotowym na każde wyzwanie. Tak więc odrzucam moją słabość, to niechciana towarzyszka życia. Nie zgadzam się na jej obecność, na ograniczanie moich możliwości. Nie chcę cierpieć ani być zależna od innych. Czas serca, 6/2007
Słyszałam o pewnej starszej pani, która świadomie nigdy nie odmawiała modlitwy o wybawienie od nagłej i niespodziewanej śmierci. Bała się chyba bólu, chciała umrzeć szybko, najlepiej zasnąć i się nie obudzić. W sumie nie dziwię się jej. Kto miałby ochotę cierpieć? Jest w nas ogromne pragnienie szczęścia, zdrowia, pomyślnego życia. Czy nie tego życzymy sobie nawzajem z różnych okazji?
Może nawet wydaje się nam, że się to nam należy, że to obowiązkiem „losu”, Opatrzności czy innej siły, którą uznajemy za kierującą naszym życiem, jest zapewnienie nam tych dóbr. A gdy z jakiegoś powodu, nie z naszej winy, czegoś brak, o, wówczas wołamy głośno, jaka nam się wielka krzywda dzieje, jaka spotkała nas niesprawiedliwość. Są ludzie, którym naprawdę jest ciężko. Czasem aż trudno uwierzyć, że jednemu człowiekowi mogło się przytrafić tyle nieszczęść jedno po drugim: utrata pracy, najbliższej osoby i ciężka choroba. Jak w takiej sytuacji nie zwątpić w Bożą dobroć i wszechmoc? Jak nie wpaść w rozpacz? Nie wiem. Nie ma prostych recept. Na pewno wymaga to wielkiego wysiłku; jakiego, wie ten, kto sam to przeżył. Mam chyba za małe doświadczenie życiowe, żeby się wypowiadać na ten temat. Każdy, kto opiekował się osobą terminalnie chorą, powiedziałby więcej.
Widzę jednak w tym wszystkim jedną rzecz, która mnie niepokoi. To niechęć do przyjęcia własnej słabości. Może się ona przejawiać nawet w drobiazgach. Na przykład, gdy się złoszczę, że nie umiem zrobić prostej rzeczy, że znowu zakalec, że samochód krzywo zaparkowany. Że nie potrafię szybciej iść, dostaję zadyszki przy wchodzeniu na drugie piętro, nie umiem wydajniej pracować, pisać wybitnych artykułów. Taka czy inna dolegliwość fizyczna mnie nęka, popadam w te same grzechy. Jestem po prostu słaba. A trzeba być silnym, kreatywnym, zawsze gotowym na każde wyzwanie. Tak więc odrzucam moją słabość, to niechciana towarzyszka życia. Nie zgadzam się na jej obecność, na ograniczanie moich możliwości. Nie chcę cierpieć ani być zależna od innych. Mam przecież prawo do dobrego życia. Co tam dobrego, do fantastycznego życia. I takiej samej śmierci. Eutanazja. Czyli dobra śmierć. Przecież mam do niej prawo, czyż nie?…
Jak to jest umierać powoli? Co się czuje, wiedząc, że nie ma już szans na poprawę? Zależność od innych może być upokarzająca. Może towarzyszy jej lęk, że bliscy mają już chorego dość. Nieustanny ból wyczerpuje do granic. I ta samotność. Świadomość, że ostatecznie człowiek wobec siebie i swojego cierpienia jest sam, że sam musi się z nim zmierzyć. A chciałby jeszcze tyle zrobić. Liczy się przecież to, czego uda mi się dokonać. Czy ktoś mnie rozumie?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.