Do pewnego stopnia wizja dwóch Kościołów, wspomniana przez kardynała O’Connora, jest nie tyle czarnowidztwem, co opisem rzeczywistości. Tygodnik Powszechny, 10 luty 2008
Obie strony mają sobie sporo do wyjaśnienia. Arcybiskup Westminsteru zapewni prawdopodobnie polskich hierarchów, że polskie nabożeństwa i polskie parafie nie są w żaden sposób zagrożone. Jak tłumaczył się w wyjaśniającym liście do rektora Polskiej Misji ks. Tadeusza Kukli, nigdy nie sugerował, aby Polacy zrezygnowali z nabożeństw w swoim języku. Nie udzielał im też upomnień, co sugerował tytuł artykułu w „The Tablet”. Ks. Kukla nie ma dziś wątpliwości, że wypowiedź kardynała została źle zinterpretowana. Uważa jednak, że była dość niefortunna.
W warszawskich rozmowach bez wątpienia znajdą się odniesienia do papieskiej instrukcji z 2004 r. „Erga migrantes...” („Miłość Chrystusa wobec migrantów”), która z jednej strony zaleca księżom prowadzenie duszpasterstwa migrantów w ich własnym języku (eiusdem sermonis); z drugiej zaś wyraźnie ostrzega przed zamykaniem się szczelnie w rodzimej, narodowej tradycji i religijności, zachęcając migrantów do otwierania się na świat gospodarzy.
W angielskich środowiskach katolickich zarzuca się polskim biskupom, iż nie dali dotąd polskim emigrantom wyraźnego sygnału, że przyjmowanie sakramentów i uczestnictwo w nabożeństwach po angielsku ma taką samą wartość przed Bogiem jak praktykowanie wiary po polsku.
Głoszenie przez polskich pasterzy nierozerwalnego związku między wypełnianiem obowiązków chrześcijańskich a pielęgnowaniem tradycji i języka narodowego na polskich Mszach – traktowane dosłownie – zamyka polskim katolikom drzwi do angielskich kościołów. Parafrazując pytanie z polskiej gazety: czy to grzech modlić się po angielsku?
W praktyce nikt nikogo nie zmusza do chodzenia na Mszę po polsku. O wyborze kościoła przez Polaków decyduje czy to znajomość angielskiego (język spowiedzi jest trudniejszy od języka zakupów w Tesco), czy to godziny pracy w weekend, czy to – zwłaszcza na prowincji – dojazd.
Wśród tych, którzy w ogóle chodzą, najliczniejsi trafiają do polskich parafii. Polski ksiądz, jak proboszcz z Newcastle na północy Anglii, Robert Mazurowski, ma obowiązki daleko wykraczające poza to, co robi jego angielski odpowiednik: od organizowania od podstaw polskiej szkoły, po umożliwianie dyżuru konsularnego w parafii w celu wydania paszportów tu urodzonym Polakom. Polski kapłan jest też często ostatnią (lub pierwszą) deską ratunku w potrzebie.
Ale przytłaczająca większość migrantów w ogóle nie chodzi do kościoła. Procentowa frekwencja w kościelnych ławach jest dużo niższa niż w kraju. Ks. rektor Kukla ocenia, że praktykuje nie więcej niż 8 proc. przyjezdnych. To do pozostałych 92 proc. apelują polscy biskupi: o podtrzymanie wiary, o utrzymanie kontaktu z krajem, o nierozrywanie małżeństw. W przekonaniu Episkopatu polska parafia może stać się magnesem dla tych, którym emigracja ułatwiła oddalenie się od Kościoła. Jeśli nie pójdą na polską Mszę, to nie pójdą na żadną.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.