Nie wierzę w szkolną katechezę

Kiedy przysłuchuję się sporom o ocenę z religii na świadectwie szkolnym, odnoszę silne wrażenie, że oto – z dobrej woli, ze słusznych i zacnych pobudek – zabrnęliśmy w ślepą uliczkę. Nader rzadko powracamy dziś do tego tematu. Znak, 9/2007




Oczywiście, są szkoły, które proponują uczniom formę zastępczą w postaci lekcji etyki. Zdaje się, że jest ich – niestety – coraz więcej. To absurdalne rozwiązanie ma aż nazbyt oczywiste konsekwencje: wychowujemy sobie pokolenia, dla których etyka ma być alternatywą dla religii; grzeczniejszą i daleko mniej ekscytującą niż papierosy cichcem wypalane na trzepaku, ale jednak alternatywą. Dzieci będą albo religijne, albo etyczne, albo będą gryzły kapcie na korytarzu i doświadczały pogardy zarówno pierwszych, jak i drugich. Cudownie pouczająca jest tu autentyczna historia (a takich historii są tysiące) dwunastoletniego baptysty, którego rodzice stanęli przed wyborem: wysłać dziecko na katechezę rzymską czy na etykę. Miejsce głęboko religijnego baptysty w polskiej szkole jest bowiem, jak widać, albo na lekcjach obcej religii, albo wśród niewierzących słuchających o etyce niezależnej Kotarbińskiego. Chyba że wybierze snucie się po szkolnym korytarzu.

Nie sądzę, nie chciałbym sądzić, że wśród głęboko wierzących katolików znajdzie się ktoś, kto uważa niewierzących lub wyznających inną religię kolegów swojego dziecka za dzieci gorszej kategorii. Dlaczego więc nie mamy nic przeciwko temu, żeby wspólnota szkolna była miejscem budowania pierwszych murów ksenofobii, pierwszą dla wielu dzieci lekcją nietolerancji i płaszczyzną wykluczenia? Wykluczenia, które miewało w historii o wiele poważniejsze konsekwencje niż drwiny z nadwagi czy grubych okularów.

6. Nauczanie katechezy w szkole ma negatywne konsekwencje nie tylko dla dzieci, ale dla samych katechetów. Wejście religii do szkół to – jako się rzekło – potężna pomoc finansowa dla Kościoła. Ale i ten kij ma dwa końce. To także, w wypadku księży katechetów, potężne wyzwanie, o którym mówił swego czasu ks. Zaleski-Isakowicz: „młody wikary, tuż po święceniach, ma dwa źródła utrzymania: pensję ze szkoły plus utrzymanie z parafii. Jeżeli nie ma dyszla moralnego, to posiada tych pieniędzy coraz więcej, a zarazem nie bardzo wie, co z nimi robić. Etaty państwowe spowodowały, że księża nauczyli się, jakie są ich stawki godzinowe, i zaczęli swoje zaangażowanie przeliczać na pieniądze” [2] . Ktoś powie: cóż to za wielkie pieniądze zarobi katecheta, nawet jeśli doda je do utrzymania z tacy? Dla człowieka utrzymującego rodzinę, płacącego czynsz, gaz, prąd, telefon – to rzeczywiście niewiele. To jednak dość istotne kieszonkowe dla wikarego, szczególnie jeśli spojrzymy na nie w duchu słów Jana Pawła II apelującego do księży, by stylem życia byli „bliscy przeciętnej, owszem, raczej ubogiej rodziny” (Szczecin, 11 czerwca 1987).




[2] Zob. Kościół na manowcach?, „Znak” nr 612 (5/2006), s. 45.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...