Coetzee bezustannie przekracza granicę dopuszczalnej szczerości i mówi to, o czym zwykliśmy milczeć. Mówi, a raczej: daje nam do zrozumienia. Jego powieści w rzadki sposób łączą wymiar symboliczny ze zmysłowością. Język, choć nieraz ostry jak skalpel, często zamienia się w stetoskop. Znak, 12/2007
Motyw współuczestnictwa i empatii często powraca na kartach najbardziej autotematycznej z książek Coetzee’ego, Elizabeth Costello. „Powieść powinna być jak siekiera, która rozbija zamarznięte morze w naszej piersi”– pisał Kafka, jeden z patronów tej i wszystkich innych powieści autora Hańby. Coetzee wystawia nas na cierpienie, ból i upokorzenie swoich bohaterów, ponieważ wierzy w sprawczą moc literatury, wierzy, że może nas swoją literaturą odmienić. Odświeżyć naszą wrażliwość, uczulić na zło. Jest w tym dążeniu bezwzględny i zarazem subtelny. Subtelny – jak tylko subtelny może być świat idei, a bezwzględny – jak bezwzględna jest prawda o rozkładzie ciała, zapachu jego wydzielin, konsystencji krwi. Choć bohaterami książek czyni niemal zawsze ludzi starych, osamotnionych, nieszczęśliwych, do których pasuje inna modna etykietka: „wykluczeni”, udaje mu się wykroczyć poza prosty podział na in- i outsiderów. Kiedy mocniejszy snop światła pada na którąś z drugoplanowych postaci, natychmiast okazuje się, że i ona nosi w sobie rysę, że jest naznaczona wewnętrzną sprzecznością, która uniemożliwia jej bezbolesną egzystencję w obrębie jakiegoś społecznego systemu. Coetzee uniwersalizuje swoich bohaterów do tego stopnia, że każdy z nas odnajduje w nich ślady swojego ja. I ty jesteś konsulem, i ty jesteś Fiodorem Michajłowiczem, i ty będziesz żebrał o miłość, i ty możesz stać się kiedyś pustą lalką, wewnątrz której będzie siedział krab i „oślepiony strumieniem światła (...) oblizywał wargi” (Wiek żelaza) – zdaje się mówić Coetzee. Samoświadomość tych postaci, ich dystans wobec samych siebie, wprawiają nas w zakłopotanie, ale jednocześnie stanowią ścieżkę dostępu do ich wewnętrznego życia. To poszerza zakres naszego współuczestnictwa w ich dramacie.
Coetzee pisze o tym, co pomiędzy. O tym, co niewypowiadalne pomiędzy jednym a drugim człowiekiem, pomiędzy tym, czego pragniemy, a tym, co jest dla nas dostępne, pomiędzy tym, kim jesteśmy, a tym, kim chcielibyśmy być. Ten rozziew, ta niedoskonałość wpisane w ludzką egzystencję są powodem wstydu, cierpienia, upokorzenia. Coetzee bezustannie przekracza granicę dopuszczalnej szczerości i mówi to, o czym zwykliśmy milczeć. Mówi, a raczej: daje nam do zrozumienia. Jego powieści w rzadki sposób łączą wymiar symboliczny ze zmysłowością. Język, choć nieraz ostry jak skalpel, często zamienia się w stetoskop. Opukuje organizm, nasłuchuje dochodzących z głębi szmerów. Bada życie wewnętrzne. Sporo mówi się o precyzji stylu Coetzee’ego, rzadziej zauważa się gęstą tkankę niedopowiedzeń, sugestii, snów, wspomnień, skojarzeń, z której zbudowany jest świat jego powieści: „Mój umysł jest jak sadzawka, w której zanurza się jego palec i miesza w niej. Bez tego palca jest martwota i apatia” (Wiek żelaza). „Znowu poprzez nią on przechodzi w mrok i w głębinę wód, gdzie wśród innych utrapionych unosi się jego syn” (Mistrz z Petersburga). Nie da się wszystkiego wyrazić. To, co dzieje się pomiędzy ludźmi, jest smutną tajemnicą. Brakuje słów, znaczenia rodzą się pomiędzy słowami: „Zawahał się, bo w pierwszej chwili chciał powiedzieć [że jest] nie »pionkiem«, tylko »okrawkiem«. Ścinkiem paznokcia, który ktoś kradnie, zawija w papierową serwetkę i zabiera z sobą dla jakichś własnych celów” (Elizabeth Costello). Nieświadomość przypływa raz mniej, raz bardziej wyraźnymi falami, czasem ujawnia się podskórnie, w samej konstrukcji powieści, jak na przykład w Hańbie, gdzie tytuły rozdziałów – Jeden, Dwa, Trzy... – zamieniają się w odliczanie psów wrzucanych do pieca; dwadzieścia cztery rozdziały i dwudziesty czwarty, ostatni, pies. „Poddajesz go?” „Tak, poddaję” – odpowiada bohater. Niewidzialna siekiera trafia w samo serce.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.