Dlaczego czytam Coetzee’ego?

Coetzee bezustannie przekracza granicę dopuszczalnej szczerości i mówi to, o czym zwykliśmy milczeć. Mówi, a raczej: daje nam do zrozumienia. Jego powieści w rzadki sposób łączą wymiar symboliczny ze zmysłowością. Język, choć nieraz ostry jak skalpel, często zamienia się w stetoskop. Znak, 12/2007




Coetzee bezustannie przekracza granicę dopuszczalnej szczerości i mówi to, o czym zwykliśmy milczeć. Mówi, a raczej: daje nam do zrozumienia. Jego powieści w rzadki sposób łączą wymiar symboliczny ze zmysłowością. Język, choć nieraz ostry jak skalpel, często zamienia się w stetoskop. Opukuje organizm, nasłuchuje dochodzących z głębi szmerów. Bada życie wewnętrzne.

Pytanie postawione w tytule równie dobrze mogłoby brzmieć: dlaczego oddycham, jem i śpię? Coetzee jest mi do życia koniecznie potrzebny. Niewielu znam pisarzy, których proza ma taką siłę rażenia: wywołuje dreszcze, przenika do krwi, uzależnia. Chwyta za gardło, paraliżuje, pozostawia na zawsze jakiś niewidzialny osad. Pisząc o Coetzee’em, nieprzypadkowo używam określeń raczej fizjologicznych niż filologicznych. Wszak, jak powiadał Cioran, każde doświadczenie metafizyczne wyraża się w terminach fizjologii. Lektura Coetzee’ego to dojmujące przeżycie, które sprawia, że stajemy się innymi ludźmi. Skażeni Coetzee’em wyraźniej dostrzegamy skazę – w świecie i w nas samych.

Skaza, hańba, wina – pojęcia te powracają w kontekście każdej jego powieści. Podobnie jak: pokuta, odkupienie, zadośćuczynienie. Jest swoistym paradoksem – i to nie jedynym, o jakim będzie tu mowa – że pojęcia, na których zasadzała się nasza kultura, ale które współcześnie znalazły się na jej obrzeżach (tak jak znalazła się na nich religia), są jej przywracane przez postmodernistę i agnostyka. W powieściach Coetzee’ego na nowo nabierają powagi i gatunkowego ciężaru, znów mają sens. Myślę, że jeśli coś u Coetzee’ego poraża, szokuje albo irytuje, to wbrew pozorom nie okrucieństwo lub bezwzględny ton jego prozy, a raczej te właśnie pojęcia, które wyrzuciliśmy z naszego słownika, których wolelibyśmy nie pamiętać. Jak on ma czelność tak do nas mówić! Jak śmie używać takich słów! Oburzeni, jak zwykle sięgamy do zestawu wygodnych etykietek i nieomylnie wybieramy tę z napisem: moralista. Ostatni Mohikanin świata prawdziwych wartości.

Ha! I tu Coetzee chwyta nas w pułapkę. Bo choć w bezkompromisowy sposób stawia problem dobra i zła, winy i odkupienia, nie kwapi się, aby wskazać możliwe rozwiązania. Mimo że świat jego powieści naznaczony jest ostrymi pojęciami, próżno szukać tam jednoznacznych wartości, klarownego podziału na to, co dobre, i to, co złe. Wszystkie kolory są złamane, linie proste wygięte w łuki, jedne uczucia podszyte innymi. Każdy jest jednocześnie dobry i zły, czysty i zbrukany. Każdy nosi w sobie skazę, a racje stoją po wielu stronach. Wszyscy są zranieni i wszyscy ranią. Nie ma od tego ucieczki. Powieści Coetzee’ego wyprowadzają nas z egzystencjalnej równowagi i każą przejść przez piekło odrzucenia, upokorzenia, utraty. Nie przez czyściec, lecz piekło, bo choć mają one siłę antycznych tragedii, ich lektura nie przynosi oczyszczenia. Litość – tak, trwoga – tak, katharsis – nie. Nie ma rozwiązania problemu dobra i zła, nie ma ucieczki przed bólem, hańbą, rozpaczą. Jest bez-nadziejne poszukiwanie bliskości i zrozumienia. Jedyne, co pozostaje, to podjęcie wysiłku współczucia, współodczuwania.


«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...