Ziemię spod Lublina wsypała do mydelniczki. W drogę powrotną zabrała jeszcze książki w błyszczącej walizie i klawiaturę. „Czasu nie było. Teraz jest, ale ja już stara”, mówi Halinka. I pociąg rusza. Wszystko miga, zlewa się w jedną, bielutką ścianę bez końca. Pociąg mknie przez Syberię. Szybko, jak życie Halinki. Znak, 6/2009
Liczby
Ramiona. To przed nimi padają na twarz. I klęczą, plują, odwracają głowy. Jedynym ciekną łzy, inni patrzą otępiali. Siedzą na boku, podnoszą kołnierz przed wiatrem i boją się spojrzeć w stronę ramion. Dookoła takie widoki, że dech zapiera, a nikt na te widoki nie patrzy. Nikt nie podziwia. Bo są ramiona. Jedno z napisem „Europa” zwraca się w kierunku zachodu. Drugie – „Azja” – wskazuje wschód.
Na obrazie Aleksandra Sochaczewskiego Pożegnanie Europy ramiona obelisku pokrywa jeszcze śnieżna pierzyna. Kir ze śniegu. W oddali widać kozackie straże.
Obelisk z ramionami wznosił się na szczytach Uralu. Na granicy kontynentu. Był niewielki, granitowy. Przed budową kolei transsyberyjskiej oglądali go katorżnicy i zesłańcy. Wszyscy. Niezależnie od kierunku marszu konwój zawsze przeprawiał się przez szczyt z obeliskiem.
„Ten słup to personifikacja i kraju, i ziemi rodzinnej, przyjaciół i kochanek. Tu się każdy spowiada ze swojego życia i odpuszcza nieprzyjacielowi”, pisał zesłaniec Apolinary Świętorzecki. „Niektórzy przytulają usta do zimnego, murowanego słupa, jakby był dla nich symbolem tego, co ukochali”, relacjonował amerykański korespondent George Kennan.
Ile żalu, smutku i złości wsiąkło w ten granit? Tego nikt nie policzy. Ale można policzyć ludzi. W latach 1807–1870 liczba zesłanych sięgnęła 460 tysięcy osób. W drugiej połowie XIX wieku zsyłano po dziesięć, piętnaście tysięcy rocznie.
Budowa kolei transsyberyjskiej ułatwiła system zsyłek. Już nikt nie oglądał granitowego słupa. Był za to miarowy stukot kół, twarde deski, mróz i czas, który dłużył się w nieskończoność. W samym tylko 1940 roku zesłano, w czterech falach, dwa miliony ludzi. Sześćdziesiąt procent z nich stanowiły kobiety.
Halinka również jedzie transsyberyjskim pociągiem. Mija Kazań. Nowosybirsk. Mknie przez brzozowe lasy. Jak te dwa miliony w 1940 roku. Jak dziadkowie Halinki w 1914 roku. I koła stukocą takim samym rytmem. I czas wolno mija. Ale nie ma trzeszczących desek i mrozu. Ludzie już tak się nie modlą, nie przeklinają. Nie szkarłatnieją sztywne nogi. I nikt nic nie każe.
Halinka jedzie z Polski, jak dziadkowie, ale jednak inaczej. Jakby chciała wszystkie te lata odczarować. Odmienić, zdjąć urok, niczym w dziecięcych zabawach. Odpukać i zapomnieć.
Mydelniczka
W Żeleznogorsku, przy „sekretnajej rabocie” Halince szło dobrze. Poszła na studia, została inżynierem. Jeździła na delegacje po Rosji i innych republikach. Pojechała do Tadżykistanu, ale na Polskę nie było czasu. „Wszyscy zawsze mówili, palcem pokazywali: O! To ta, córka Polaków! Jak można to zapomnieć? Więc pamiętałam. Ale przecież nie można było mówić, czytać. Gdzie, z kim?”.
Przebudziła się po pierestrojce, po rozpadzie Imperium. Przeszła na emeryturę. Wcześniej nie było czasu, a teraz jak się wytłumaczyć? Czym zapełnić czas? Jedni pielą ogródki albo chodzą co dzień do kościoła, by przeprosić Boga za spartaczone życie. Zapadają w letarg, nie robią nic. Zapatrzeni w telewizor, w okno, w ścianę. Halinka miała inny pomysł. Postanowiła dowiedzieć się, kim jest. Trochę już wie. Ciągle mało.
Szuka. Uczy się.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.