Pielgrzym w oknie

Znak 6/2009 Znak 6/2009

Ziemię spod Lublina wsypała do mydelniczki. W drogę powrotną zabrała jeszcze książki w błyszczącej walizie i klawiaturę. „Czasu nie było. Teraz jest, ale ja już stara”, mówi Halinka. I pociąg rusza. Wszystko miga, zlewa się w jedną, bielutką ścianę bez końca. Pociąg mknie przez Syberię. Szybko, jak życie Halinki. Znak, 6/2009



Dużo pomógł pewien wykładowca Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, którego spotkała kiedyś w Irkucku. Dał jej pierwsze polskie książki, słowniki. Odważyła się mówić. W Żeleznogorsku zawsze było i jest dużo Polaków. Ale większość o tym zapomniała. Bo co to za różnica? Polskości do garnka nie wrzucisz. Polska nowych butów nie kupi. Halinka postanowiła: „Chociaż dzieci nauczę”.

Więc uczy. Zapisała się na kurs w Polsce: metodologia nauczania języka polskiego. Jeździ na wykłady. Co parę miesięcy, bo wizę trudno dostać.

Stoi w oknie wagonu. W drogę powrotną spakowała: wielką i błyszczącą walizę książek, polską klawiaturę, ziemię spod Lublina w niebieskiej mydelniczce. Ziemia jest dla koleżanki. Na grób męża. Posypie go tą ziemią, to może chociaż po śmierci poczuje się jak w domu.

I stoi w oknie wagonu. Jedzie do Irkucka po Kartę Polaka. To dokument, który mówi Polakowi, że jest Polakiem, choć w Polsce nie mieszka. Bo Halinka do Polski na stałe już nie wróci. Dzieci. Dwóch synów, córka, wnuczki. Może w następnym życiu?

Wtedy będzie inaczej. Prościej. Będzie dom. Z kolorowymi okiennicami, drewniany i ciepły. Taki jak w skansenie pod Lublinem. I ogród pachnący, zielony, tak że aż w głowie się zakręci. I przede wszystkim: w tym następnym życiu wszystko będzie jak należy. Wszystko na swoim miejscu. Po kolei. I życie, i śmierć, i nauka. I kraj. I ona, Halinka, też na swoim miejscu będzie.

Twarz Halinki pokryta bruzdami. Oczy bystre, czarne, głębokie jak Bajkał. Kiedy ktoś przechodzi korytarzem wagonu, Halinka uśmiecha się, zaczepia, odpowiada, wzdycha. Gdy ktoś odwzajemnia uśmiech, to i Puszkina recytuje:

Burza mgłami niebo kryje, wichrów śnieżnych kłęby gna
To jak dziki zwierz zawyje, to jak małe dziecię łka
To ze strzechy nam słomianej wyrwie z szumem kępę mchów
To jak pielgrzym zabłąkany w okieneczko stuknie znów


Po polsku. Ale zaraz milknie, wstydzi się. Pociera swoją białą sukienkę jak spłoszone dziecko. „Ja wiem… Mnie może trudno słuchać. Ale ja z radością mówię. O, moj Bog! Przez całe życie nie mieć możliwości czytać, pisać, rozmawiać w swoim języku? I dopiero teraz. Ale już nie ma z kim”.


Wiersz Aleksandra Puszkina Wieczór zimowy w tłumaczeniu Juliana Tuwima. Korzystałem z książki Antoniego Kulczyckiego Syberia.

*****

GRZEGORZ SZYMANIK, student dziennikarstwa i polonistyki UW.



«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...