Przed teorią nie ma ucieczki

Możliwe, iż dla ludzi mojego pokolenia nowe teorie są trudne do zrozumienia. Jeśli idzie o mnie, zdarza się, że po uważnej lekturze dochodzę do przekonania, iż daną myśl można było wyrazić znacznie prościej i że po takim przekładzie okazuje się banałem albo arbitralnym paradoksem. Znak, 10/2009



A czy w polskiej praktyce literaturoznawczej przeważają odczytania dzieł, które charakteryzują się taką uczciwością, pokorą wobec komentowanych tekstów?

Trudno powiedzieć, czy przeważają. Łatwo byłoby jednak wiele wymienić, jak choćby Marii Podrazy-Kwiatkowskiej o Młodej Polsce, Stefana Sawickiego o Norwidzie, Jana Błońskiego o Witkacym. Moje oczytanie w pracach autorów młodszych jest zbyt skąpe, abym eksponował jakieś nazwiska, nie sądzę jednak, by pod tym względem było gorzej niż dawniej. Równocześnie jednak, zwłaszcza w tekstach młodej generacji, widoczna jest – jak by to powiedzieć – dezynwoltura interpretacyjna, która nie bardzo liczy się z wymową samego tekstu. Szerzy się duża dowolność, polegająca zwłaszcza na nieuzasadnionym doszukiwaniu się treści symbolicznych w omawianym utworze.

Aby nie być gołosłownym, posłużę się cytatem z tego, co przeczytałem niedawno o sklepie Mincla i Wokulskiego. Stary Mincel jest pryncypałem bezwzględnym i małostkowym, z czasem zdziwaczałym. Wokulski zarządza losem swych podwładnych despotycznie, Rzecki ich śledzi, oni sami są ze sobą skłóceni, zgadzają się tylko w szykanowaniu młodego Szlangbauma.

Tymczasem w oczach autora pewnej książki: „sklep ten odwołuje nas do rzeczywistości rajskiej, w której znikają wszelkie podziały. Jest to przestrzeń, która w sposób pełny, niemal doskonały demokratyzuje znajdujące się w niej jednostki, a obecna w nim hierarchia jest odzwierciedleniem struktury doskonałej, stanowi swego rodzaju epoche”. (Przy okazji warto zaznaczyć, że autor chyba nie rozumie, co to znaczy epoce…). A w innym miejscu tenże autor komentuje, że kiedy stary Mincel, wprowadzając do fachu młodego Rzeckiego, otwiera szufladę i poucza go: to jest cynamon, a to inna przyprawa, to powtarza gest Pana Boga…

Innym utrapieniem prac literaturoznawczych jest chyba także żargon, nieprzejrzysty, mętny język. Jak Pan ocenia język współczesnej nauki o literaturze?

Trudno mówić o jednym języku, ale często zawiłość tego języka i brak troski o precyzję i jednoznaczność są bardzo niepokojące. Jest też samowola, arbitralność w używaniu rozmaitych terminów. W tekstach dekonstrukcjonistow i ich następców prawie nie znajduje się pojęcia czy terminu tak jasno zdefiniowanego, żeby można go było wprowadzić do słownika terminów literackich. Myśl najczęściej rozpływa się w trudnych do ujednoznacznienia formułach. Pisałem o tym niedawno, więc pozwolę sobie zacytować z artykułu Jeszcze raz o poetyce, teorii literatury i interpretacji fragment dotyczący współczesnych prób określenia, co jest teorią literatury: „Dla Josepha Hillisa Millera teoria literatury jest rodzajem interpretacyjnego języka »znajdującego się ponad fałszywą opozycją czystej teorii i czystej praktyki«.

Według Stephena Greenblatta jest »modelem interpretatywnym«, który musi sobie znaleźć miejsce nie poza interpretacją, lecz w miejscach »negocjacji i wymiany«”. Z kolei dla Jonathana Cullera „teoria (a właściwie Teoria) nie oznacza prób wytłumaczenia istoty literatury ani też metod jej badań, lecz »prace z rożnych dziedzin wiedzy – językoznawstwa, psychoanalizy, filozofii, socjologii, antropologii kulturowej, dokonujące reorientacji myślenia w dziedzinach innych niż te, do których na pozór [!] należą«, albo inaczej – które »wywierają wpływ poza pierwotną sferą oddziaływania«”. W rezultacie takiej inkorporacji do teorii literatury wszystkich zewnętrznych wobec niej koncepcji humanistycznych, które mogą ją inspirować, przekształca się ona w amorficzny konglomerat o wciąż zmieniających się granicach.

Ellis wskazuje na przenikanie się i wzmacnianie dwóch efektów. Po pierwsze, motywowanego politycznie poczucia pewnej misji, moralnej powinności, by nauka zajęła się sprawami społecznie nieobojętnymi – na przykład walką z pozostałościami kolonializmu czy kultury patriarchalnej. Po drugie zaś, specyficznego żargonu, który owemu moralizatorstwu przydaje blasku awangardowości.

To nie tylko moralizm. To także założenie, że krytyka literacka powinna czynnie uczestniczyć w zmianie społecznej („social change”). To powtarzająca się fraza. Ale z drugiej strony literaturoznawcy spod znaku „rasy-gender-klasy” sami ograniczają zasięg społecznego oddziaływania swojego pisarstwa, bo nie potrafią się wyzbyć żargonu niezrozumiałego dla szerszej grupy czytelników.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...