Doświadczenie zdrady najgłębiej niszczy zdolność do tworzenia związku uczuciowego, gdyż bazą tego doświadczenia jest uprzednie doświadczenie owych rajskich klimatów w relacji: najpierw musi być bliskość, zaufanie, żeby doszło do zdrady. Zeszyty Karmelitańskie, 4/2008
Odkąd człowiek czuje i wyraża swoje uczucia, odtąd przeżywa boleść zawiedzionej nadziei na osiągnięcie rajskich klimatów. Skądś o nich wiemy i możemy te rajskie klimaty łatwo przywołać z głębi własnych tęsknot: wzajemna miłość, poszanowanie, bliskość, bezpieczeństwo, radość z bycia razem. Doświadczenie życia i współbycia za rzadko i nazbyt krótko dostarcza nam tej rajskiej aury. Musimy przyjąć wiele doświadczeń przeciwnych. Pierwotna dyspozycja zaufania w relacjach z innymi osobami ustępuje wobec tych złych doświadczeń, które niebezpiecznie podważają naszą zdolność do tworzenia wspólnoty.
Doświadczenie zdrady najgłębiej niszczy zdolność do tworzenia związku uczuciowego, gdyż bazą tego doświadczenia jest uprzednie doświadczenie owych rajskich klimatów w relacji z drugim człowiekiem. Bo przecież żeby doszło do zdrady, najpierw musi być bliskość i zaufanie.
Zdradliwa niepewność siebie
Zdrada stawia człowieka w sytuacji dramatycznej: zarówno bliskość, jak i oddalenie się od ważnej osoby – zdrajcy jest nieszczęściem, grozi śmiercią. „Et tu Brute contra me?…” (I ty, Brutusie, przeciwko mnie!) Istota stworzona do wspólnoty, sycąca się nią zostaje w jednej chwili zepchnięta w samotność. Zdradzony zdradza. Zdrada uderza w wartości kardynalne: wiarę, nadzieję, miłość. Niszcząc je w człowieku, zabija go duchowo (w jakimś sensie nawet zdrada Boga przez człowieka zaowocowała śmiercią Boga – Człowieka) i dlatego przez całe tysiąclecia karą za zdradę była śmierć zdrajcy.
Chrześcijaństwo wkroczyło zwycięsko na ten teren nauczając o powrocie do wspólnoty i odbudowaniu wzajemnego zaufania, wybaczaniu krzywd. Zdradzony pozostaje wierny. Chrześcijaństwo pozwoliło ożywić nadzieję na wskrzeszenie wspólnoty człowieka z Bogiem i człowieka z człowiekiem, aczkolwiek ze zdradą Judasza teologowie nie mogą się uporać już dwa tysiąclecia.
A co jeżeli człowiek zdradzi samego siebie? Czy też grozi mu… śmierć?
Współcześnie można spotkać wielu ludzi, którzy obiektywnie legitymują się powodzeniem życiowym, a którzy mimo to przeżywają życie w bezbrzeżnym smutku. Ich przygaszone, zmęczone i wiecznie zirytowane oczy wyrażają duchową pustkę. Zgłaszają się do psychoterapeutów z cierpieniem, nazywanym ciągle tak samo: nudą, poczuciem bezsensu życia, lękiem przed przymusem bycia razem z innymi i, co ciekawe – niechęcią zarówno do bycia z innymi, jak i do samotności.
Podłożem tego stanu rzeczy jest niepewność siebie oraz poczucie, że nie są tacy, jacy chcieliby być. I chociaż wiedzą, że należy być zwycięskim, pewnym siebie i odpornym na ciosy, chociaż przyznają, że właściwie udaje im się to, ciągle nie odnajdują w sobie… siebie. I to odbiera im radość z tego wszystkiego, co już zdobyli. Nader często słyszaną przez psychoterapeutów skargę na „poczucie niskiej wartości” należałoby raczej przetłumaczyć nie tyle (i nie tylko) jako brak szacunku dla siebie, ale jako brak zaufania do siebie. Przebywanie tych osób samych ze sobą jest dla nich nieznośne. Nigdy nie wiedzą, co też wydobędzie się wówczas z ich wnętrza.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.