Wiarę praktykowano w ukryciu. Ludzie po prostu się bali i ten strach prześladował ich już do końca życia. W dzieciństwie i młodości dużo czytałem. Znosiłem do domu wiele książek, także w języku polskim. Moja mama była przerażona. Życie Duchowe, 56/2008
Urodził się Pan w Kazachstanie w rodzinie polskich zesłańców z Ukrainy.
Moi rodzice byli Polakami. Urodzili się na Ukrainie i mieszkali w chutorach Łabuński i Blinowszyzna w obwodzie Kamieniec Podolski. We wrześniu 1936 roku wraz z moimi dziadkami zostali zesłani do Kazachstanu. W pewnym naukowym czasopiśmie znalazłem niedawno informację, że z terenów przygranicznych wywieziono wówczas z Ukrainy około trzydziestu sześciu tysięcy Polaków, w tym właśnie całą moją najbliższą rodzinę. Nakaz przesiedlenia otrzymali dokładnie 9 września 1936 roku.
Było to związane z postanowieniem Rady Komisarzy Ludowych Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich z 28 kwietnia 1936 roku o wysiedleniu z Ukraińskiej Republiki piętnastu tysięcy polskich i niemieckich rodzin i zagospodarowaniu Kazachskiej Republiki w obwodzie karagandzkim. Akcja przesiedleńcza rozpoczęła się już latem tego roku. Zesłaniu podlegali tylko mieszkańcy wsi, chłopi. Osoby żyjące w miastach miały możliwość uniknięcia deportacji. Mój ojciec Kazimierz pracował wtedy w miasteczku Szepetowka, mógł więc tam pozostać. Ponieważ jednak jego starszy brat Jan podlegał zesłaniu, pojechał razem z nim. Podobnie postąpił brat mojej matki, który w tym czasie uczył się w szkole pilotów. On także mógł uniknąć deportacji, ale doszedł do wniosku, że skoro naszych wywożą, to on też z nimi pojedzie.
Co było powodem tych deportacji?
Nie było żadnego powodu! Ktoś na szczycie władzy – Stalin albo Beria, albo jeszcze ktoś inny – chciał pozbyć się Polaków. Uważano ich za wrogów, obcych agentów.
Czy rodzice wspominali zesłanie?
Tak, bardzo często słuchałem ich wspomnień. W połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku zacząłem notować informacje dotyczące przeżyć Polaków zesłanych do Kazachstanu.
O czym opowiadali Pańscy rodzice?
Mówili, że na spakowanie się dostali jedynie dwadzieścia cztery godziny. Mogli zabrać ze sobą sprzęty domowe, bydło, żywy inwentarz i żywność na drogę. Przez kilkanaście dni jechali pociągiem w towarowych wagonach. Kiedy dotarli do Kazachstanu, wysadzono ich na stacji Taincza i dalej przetransportowano ciężarówkami. Samochód zatrzymał się w miejscu, gdzie stało zaledwie kilka domków zbudowanych z samanu, czyli wysuszonego nawozu. Komendant kazał wszystkim wysiąść, a wokoło step porośnięty jedynie ostnicą – stepową trawą. Nie było dla nich żadnych mieszkań. Zastali tam natomiast tak zwanych osakrowców, którzy mieli im pomóc w budowie domów. Nie wiadomo, kim byli ci ludzie; być może więźniami albo bojownikami armii pracy przydzielonymi do budowy nowej osady, nazwanej Zielony Gaj.
Najpierw mieszkano w namiotach, a później w wybudowanych niewielkich domkach-ziemiankach. Ponieważ brakowało materiałów budowlanych, do budowy służyła darń albo wspomniany saman. Cegły wyrabiano też ze słomy wymieszanej z gliną. Matka opowiadała, że najpierw postawiono tylko sześć takich ziemianek. Jedno pomieszczenie o powierzchni około piętnastu metrów zajmowały dwie, a nawet trzy wieloosobowe rodziny. Na szczęście jesień tego roku była wyjątkowo ciepła i ludzie zdążyli z budową przed zimą. A były one wówczas na tym terenie bardzo surowe. Spadało tak dużo śniegu, że zasypywało domki po dach. Poruszać się można było jedynie przez przekopane, wysokie, śnieżne korytarze. Później nie było już takich ciężkich zim. Klimat z różnych względów nieco złagodniał.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.