Dzieci ulicy mają brudne buzie, są spocone i zmęczone. Nie chodzą do szkoły. Pracują, aby pomóc rodzicom utrzymać młodsze rodzeństwo. Śpią w kartonach albo studzienkach ciepłowniczych, gdzie często giną zalane wrzątkiem z pękających rur. Ich oczy tracą z czasem błysk wiary w to, że kiedyś będzie lepiej Magazyn Familia, 3/2009
Wystarczy być
Dzieci powiedziały mi: „Jesteś nowy? Musisz nauczyć się naszych zasad. Jeśli masz pokój w sercu, tutaj nie ma dla niego miejsca. Jeśli masz miłość, wyrzuć ją z siebie, bo tutaj nikt cię nie będzie kochał. Nic dobrego nie spotka cię na ulicy. Musisz żyć według jej zasad”. Patrick, 16 lat, wychowanek salezjańskiej placówki CALM (Children And Life Mission) w Namugongo.
„Misyjna codzienność na placówce w Namugongo to bycie z chłopakami. Przedpołudnia spędzone na przygotowywaniu zajęć, popołudnia na ich realizacji: wspólne rysowanie, gry logiczne, zabawy sportowe, pomoc w nauce, rozmowy… Weekendy jeszcze bardziej pracowite, bo w całości poświęcone chłopcom” – wspomina wolontariuszka Małgorzata Łokaj.
W zeszłym roku salezjańska placówka CALM realizowała tam projekt „Edukacja międzykulturowa z elementami socjoterapii, sztuki i sportu”. CALM to dom dla około 130 chłopców w wieku od 6 do 17 lat. Na okres wakacji przyjeżdża tam jeszcze 30 chłopaków. CALM to przystań dla sierot naturalnych i społecznych – dla dzieci, które do tej pory wychowywała ulica.
Socjoterapia chłopców polega na zwyczajnym spędzaniu z nimi czasu, zarówno na lekcjach, zabawie, jak i pracy. Realizacji projektu służyły m.in. zajęcia taneczne, tworzenie gazetki ściennej z pracami plastycznymi polskich uczniów oraz ich listami do afrykańskich kolegów, założenie i prowadzenie czytelni, a także spotkania i rozmowy o życiu w Ugandzie i w Polsce, o podobieństwach i różnicach sytuacji dzieci i młodzieży.
Małgorzata Łokaj pracowała z chłopcami, którzy przeżyli na ulicach wiele lat. „Codzienna walka o życie nie pozostaje bez wpływu na psychikę dziecka. Nie znając doświadczeń dzieci ulicy, łatwo je zranić: niektórych niezauważeniem, innych nadmiarem zainteresowania. Otwartość na innych, radość życia to cechy, które pierwsze zostają dostrzeżone w chłopakach z misji.
Jednak stworzenie prawdziwej więzi z nimi, tak ważnej dla skuteczności prowadzonych zajęć, to kwestia długich tygodni. Wielu najmłodszych chłopców żyło w świecie wytworzonym przez siebie. To było najbardziej widoczne, gdy z przekonaniem mówili o swoich rodzicach i prosili o zorganizowanie spotkania z nimi, choć oni już dawno nie żyli” – dzieli się swoimi spostrzeżeniami wolontariuszka.
Łaska powołania
Tak się bałam. Próbowałam uciec, ale było ich tylu wokół nas, że nie było żadnego sposobu ucieczki. Bałam się, że mnie zabiją. Słyszałam, że biorą małe dzieci do Sudanu i wymieniają je na broń. Myślałam więc, że to spotka także mnie. Janet z Ugandy (źródło: www.unicef.pl).
Monika Winiarska spędziła półtora roku w salezjańskim ośrodku dla chłopców w Peru. To miejsce, gdzie przebywa 100 chłopców w wieku od 13 do 23 lat. „W 2003 roku ukończyłam Wydział Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku i zastanawiałam się nad tym, co mam robić w życiu. Czy podjąć pracę naukową, czy zająć się praktyką? – opowiada. – Jednak praktyka w Polsce wydawała mi się mało interesująca, szukałam miejsca za granicą, gdzie mogłabym pomagać ludziom.
W Internecie znalazłam strony salezjańskie i informacje o wolontariacie. Zgłosiłam się, pojechałam na spotkanie i tak rozpoczęła się moja przygoda z wolontariatem. Raz w miesiącu uczestniczyłam w spotkaniach przygotowujących w ośrodku salezjańskim. Były one nastawione na kilka aspektów: formację ludzką, duchową i salezjańską”. Przyznaje, że rodzina była przeciwna jej pierwszym dwóm wyjazdom. Przy trzecim przestała się dziwić i lepiej go przyjęła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.