Choć Polacy coraz swobodniej uwalniają emocje, wciąż w wielu domach okazywanie uczuć poddawane jest swoistej cenzurze obyczajowej. A przecież otwartość jest podstawą zdrowych relacji rodzinnych. Magazyn Familia, 7-8/2009
Jako społeczeństwo jesteśmy coraz lepsi w okazywaniu uczuć. To oznacza: coraz bardziej otwarci, a mniej skryci, chłodni i opanowani. Są na to dowody w postaci wyników badań społecznych, potwierdza to także codzienna obserwacja zachowań ludzi w pracy, na ulicy i we własnych rodzinach. Mówią wreszcie na ten temat psychologowie, zajmujący się emocjami. Czy to znaczy, że w tym względzie jest już znakomicie? Niestety, do takiego stanu jeszcze daleko.
Emocje poza kontrolą
Starsi czytelnicy być może pamiętają – jeśli nie z własnych rodzin, to z obserwacji innych – pewien chłód uczuciowy, jaki w przeszłości charakteryzował stosunki emocjonalne między rodzicami, dziećmi i dalszymi krewnymi. Wynikał on z silnego sformalizowania sposobów zachowania. W określonych sytuacjach należało zachowywać się tak, a nie inaczej, i wiedza ta była częścią dobrego wychowania.
Osoby „wychowane” wiedziały, jak powściągać emocje, jak nie dać po sobie poznać, co się naprawdę czuje. Źle widziany był zarówno wybuch nieopanowanego gniewu, jak i przesadne – jak na ówczesne zapatrywania na to, co poprawne – okazywanie, że się kogoś naprawdę kocha. W tym drugim przypadku łatwo było narazić się na śmieszność bądź wprawić otoczenie w zakłopotanie.
Co się zmieniło? Pewnie nie to, że teraz ponad 60 procent Polaków deklaruje, że jest zakochanych, bo czemuż kiedyś miałoby być mniej? Tyle że kiedyś nie prowadzono takich badań. I zapewne dawniej również tylko 2 procent obywateli nie wierzyło, że można się zakochać od pierwszego wejrzenia. Zmieniło się to, że dzisiaj uczucia są nie skrywane, lecz manifestowane.
O uczuciach znanych osób rozprawia wysokonakładowa prasa i inne media, rozmawiają o tym zwyczajni ludzie w prywatnych kręgach. Rodzice przestają zachowywać się przed swoimi pociechami „poprawnie”. Dzieci to widzą i przyswajają nowe wzorce. Same też dzisiaj, o wiele częściej niż dawniej, używają zwrotu „kocham cię”, cokolwiek przez to rozumieją. Otwarcie także okazują inne emocje i uczucia, nie tylko te pozytywne i nagradzane. I niekoniecznie spotykają się od razu z reakcją typu: „Tak nie wolno się zachowywać, natychmiast przeproś tatusia”.
Rzecz w tym, że wciąż jeszcze takie reakcje można spotkać. Jest mnóstwo domów, w których okazywanie uczuć ciągle poddawane jest swoistej cenzurze obyczajowej: „To wolno, tego nie wolno”. Także wiedza na temat potrzeby otwartości w sferze emocjonalnej i jej zbawiennego wpływu na zdrowie psychiczne rodziny jest bardzo skromna bądź żadna. Jak i wiedza o tym, że emocje, takie jak strach, złość, smutek, radość, wstręt – jak je klasyfikuje psychologia – niełatwo poddają się kontroli umysłu (właściwie wcale, bo posługując się rozumem, można je tylko maskować) i trudno za nie przepraszać.
Pomógł nam święty Walenty
Psychologowie i publicyści już dawno dostrzegli, że za zmianą obyczajową, polegającą na rosnącej wylewności Polaków, stoi przemiana ustrojowa, a ściślej – otwarcie kraju na Zachód i przejmowanie tamtejszych wzorców zachowań. Najszerszy krąg oddziaływania mają rozliczne filmy obyczajowe, głównie seriale, przede wszystkim amerykańskie, w których kończenie rozmowy słowami „I love you” (na co pada odpowiedź: „Ja też cię kocham”) stało się nowym wzorcem „poprawności emocjonalnej”.
Nie bez znaczenia są także popularne programy telewizyjne, przeważnie na licencji zachodniej, skłaniające uczestników, a poprzez nich także widzów, do zwierzeń i pozbywania się skrytości emocjonalnej. Swoje zrobiły nawet kiedyś nieznane, a dziś coraz bardziej popularne i, niestety, coraz bardziej skomercjalizowane walentynki. Coraz więcej osób sięga też po książki psychologiczne, czasopisma, korzysta z kursów, uczących umiejętności wyrażania swoich stanów emocjonalnych.
Okres letni, czyli czas wakacyjny, stwarza rodzinom wiele okazji do „przetrenowania” otwartości emocjonalnej: między narzeczonymi, małżonkami, rodzicami i dziećmi, rodzeństwem starszym i młodszym. Chodzi o taką otwartość, która pozwala poznać nawzajem swoje emocje, motywy zachowań i wypracować kompromisowe rozwiązanie. Tego rodzaju otwartość pozwala zastąpić stawianie na swoim tylko dlatego, że ktoś jest mężem, żoną, rodzicem czy najmłodszym dzieckiem – i jemu się „należy”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.