Zło, które czynimy i którego doznajemy, nie przechodzi przez nas bez śladu (podobnie zresztą jak dobro). Każdy grzech (lub doświadczenie zła) jakoś nas zmienia, i to bynajmniej nie na lepsze. Ich skutki odkładają się w nas kolejnymi warstwami, jak osad z kamienia. List, 11/2006
Grzech jak osad z kamienia
Drugi powód, dla którego pokutę i pojednanie uznaje się za sakrament uzdrowienia, jest mniej metaforyczny, choć ściśle wiąże się z pierwszym. Otóż zło, które czynimy i którego doznajemy, nie przechodzi przez nas bez śladu (podobnie zresztą jak dobro). Każdy grzech (lub doświadczenie zła) jakoś nas zmienia, i to bynajmniej nie na lepsze. Ich skutki odkładają się w nas kolejnymi warstwami, jak osad z kamienia w przewodach pralki. Proces ten dotyka z jednej strony pamięci-świadomości: bolesne wspomnienia zła warunkują nasze postrzeganie Boga, świata i siebie samych (wystarczy pomyśleć o tym, jak trudno zbudować pozytywny obraz Boga Ojca osobom, które na przykład doświadczały przemocy ze strony ziemskiego ojca, czy też jak ciężko uwierzyć w wierność miłości Boga osobie, która notorycznie nie dochowuje wierności małżonkowi). Z drugiej strony – grzech osłabia wolę, prowadząc do tego, co określać się zwykło jako wada, czyli do nabytej przez powtarzanie złych czynów sprawności (i w konsekwencji pewnej łatwości) w czynieniu zła. Jeśli ktoś często kłamie, mówienie nieprawdy może z czasem przychodzić mu coraz łatwiej, aż stanie się wręcz czymś mimowolnym, jakby warunkowym odruchem (a czyż nie do tego prowadzi choćby niezdrowy nacisk na „kreowanie wizerunku” jakiejś osoby w życiu publicznym czy nawet prywatnym?). Akumulacja skutków zła w pamięci i woli może prowadzić z kolei, w skrajnych przypadkach aż do chorób w sensie ścisłym (np. nerwic), zawsze jednak jest czymś „niezdrowym”, czymś bez czego żyłoby się nam lepiej.
Konfrontacja z przeszłością
Sakrament pojednania i pokuty, jeśli jest dobrze przeżywany, chroni przed postępami tego procesu, może też prowadzić do głębokiego uzdrowienia pamięci i woli – może usunąć z naszego wnętrza osady pozostawione przez zło. Niestety, w zwykłej praktyce spowiedzi i w jej rozpowszechnionym rozumieniu akcentuje się prawie wyłącznie jeden z wymiarów tego sakramentu: odpuszczenie grzechów.
Przychodzimy do konfesjonału, ksiądz rozgrzesza, Bóg przebacza, czujemy pewną „ulgę” w sumieniu. I chociaż już to doświadczenie „ulgi” samo w sobie jest znakiem uzdrowienia, które dokonało się przez Boże przebaczenie, to jednak całego potencjału tkwiącego w tym Jego działaniu zwykle nie wykorzystujemy, zbyt słabo angażując się w proces pokuty i pojednania.
No właśnie: „proces”. Sakrament pojednania i pokuty to nie tylko wyznanie grzechów i rozgrzeszenie. Przypominają nam o tym katechizmowe „warunki dobrej spowiedzi”. Pierwszym etapem jest „rachunek sumienia”, a raczej konfrontacja z naszą odpowiedzialnością za zło. Nie chodzi bowiem o zwykłe zliczenie grzechów, ale o stanięcie w prawdzie przed sobą samym i Bogiem: niektóre moje czyny miały złe skutki, ktoś z ich powodu cierpiał. Warto wówczas zapytać siebie: w jakiej postaci moje grzechy „trwają” we mnie? Jako lęk? Gniew? Chęć ucieczki czy paraliżujące poczucie nonsensu życia?