Słowo „jezuici" kojarzy się różnie, nierzadko z przewrotnością i spiskową teorią dziejów. Samo określenie, choć użyte jako obraźliwy epitet wobec synów św. Ignacego z Loyoli, zostało przez nich przyjęte w przekornym duchu Kazania na Górze i stało się nazwą zakonu bardziej rozpoznawalną aniżeli oficjalna. List, 6/2008
Słowo „jezuici" kojarzy się różnie, nierzadko z przewrotnością i spiskową teorią dziejów. Tak było od początku. Samo określenie, choć użyte jako obraźliwy epitet wobec synów św. Ignacego z Loyoli, zostało przez nich przyjęte w przekornym duchu Kazania na Górze i stało się nazwą zakonu bardziej rozpoznawalną aniżeli oficjalna: „Towarzystwo Jezusowe". Gdybyśmy jednak mogli wpływać na ludzkie umysły, to każdy z nas - jezuitów, chciałby być kojarzony z „Ćwiczeniami duchownymi" św. Ignacego, dlatego że od nich wszystko się zaczęło i one zupełnie jawnie przedstawiają naszą wersję historii
Najpierw było osobiste doświadczenie religijne Ignacego, potem powstała niepozorna książeczka „Ćwiczeń", która następnie przez wieki służyła jako podręcznik do prowadzenia rekolekcji ignacjańskich. Wszystko w duchu klasycznej elegancji: to, co było na początku - czyli osobiste religijne doświadczenie - pojawia się i na końcu. Kolejni ludzie na wzór Ignacego w sposób głęboki i bardzo intymny spotykają się z Bogiem i jednocześnie odkrywają własne miejsce w Kościele i w świecie. Rysem charakterystycznym i zarazem ambicją „Ćwiczeń" jest prowadzenie ludzi od tego, co osobiste, indywidualne, specyficzne, do tego, co wspólne, uniwersalne i ogólne. Logika ta sprawdza się od stuleci i na swój sposób jest wywrotowa. Gdy na lepsze udaje się zmienić choć jednego człowieka, lepszy staje się cały świat.
Najważniejszy jest zatem człowiek i jego wewnętrzny świat. Jest to zarówno zbieżne, jak i rozbieżne z tendencjami współczesności. Dziś z jednej strony bardzo docenia się jednostkę i jej autonomię, z drugiej jednak poddaje się ją nieustannie bombardowaniu różnorakimi bodźcami. By zdać sobie sprawę z tego, w jakiej matni żyjemy, wystarczy pomyśleć o szumie medialnym, wszędobylskich reklamach czy natrętnych komunikatorach. Jeśli dołożymy do tego jeszcze sieć powiązań osobistych, zawodowych, politycznych i religijnych, to mamy po prostu „Matrix". Usłyszenie bicia własnego serca graniczy z cudem, a co dopiero mówić o subtelnych poruszeniach ludzkiego ducha. Czy w tym świecie jest jeszcze miejsce na roztrząsanie podstawowych ludzkich pytań w rodzaju: „Kim jestem?, Skąd przychodzę?, Dokąd zmierzam?". Czy też należy je złożyć do trumny stetryczałej, nikomu niepotrzebnej filozofii i po prostu zająć się życiem?
Rekolekcje ignacjańskie są okazją, by posłuchać własnego serca i jego poruszeń. Najpierw trzeba jednak - jak w Matriksie - wyrwać się z sieci czy wręcz wyłączyć się z prądu. Przynajmniej na osiem dni trzeba „opuścić" świat: własny dom, rodzinę, obowiązki i przyjemności. „Świat bez prądu" trudny jest do wyobrażenia w innej wersji niż katastroficzna, ale w skali mikro jest to ciągle możliwe i znajduje się na wyciągnięcie ręki. Wcale nie kończy się katastrofą, choć na początku jest... dziwnie. Trudno jest bowiem zobaczyć siebie takim, jakim się jest naprawdę, tzn. bez migotliwej scenerii rodem z kolorowych czasopism, modnych galerii i klubów, bez gadżetów nowoczesności i atrybutów piękna, bez rojeń o wielkiej miłości, karierze i pieniądzach... Zobaczyć siebie nagim i bezbronnym, nieomal jak w chwili narodzin to - w bliskiej rekolekcjom metaforyce - wejść w doświadczenie pustyni lub wielkiej ciszy. I na początku ta cisza boli.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.