Jeden Kościół i dwie Msze?

W sporach o formę liturgii Mszy nie chodzi o język, o szaty liturgiczne, o to, w którą stronę zwrócony jest kapłan, ale o pewną koncepcję człowieka, Kościoła, Ofiary Chrystusa, o formację duchową chrześcijan. List, 1/2009



Urósł?

Nie do końca. I dlatego na Zachodzie obserwuje się dziś, zwłaszcza wśród młodych braci, powrót do niektórych zewnętrznych form i znaków.

Zewnętrzne gesty są nam potrzebne - nie jesteśmy przecież duchami. Muszę jednak przyznać, że w Polsce całkiem dobrze rozumie się zewnętrzne formy religijności i całkiem mądrze się ich używa. Klękamy, kiedy wchodzimy do kościoła, czynimy znak Krzyża wodą święconą, odmawiamy głośno różaniec.

Każdy tutaj wie, do czego służy kropielnica, a w Paryżu, w katedrze w Notre Dame, wisi obrazkowa instrukcja, bo ktoś mógłby pomyśleć, że woda święcona służy do obmyć lub - nie daj Boże! - do picia. Tam, na Zachodzie, tradycjonaliści mogą nam przypomnieć bogactwo, treść i symbolikę wielu gestów, zewnętrznych znaków.

Pojechałem kiedyś na rekolekcje do tradycjo-nalistycznej wspólnoty w Fontgombault. Jest to francuskie opactwo benedyktyńskie - fundacja Solesmes. Wspaniale wykonują chorał - najlepszy, jaki w życiu słyszałem. Zapytali mnie, jaką Mszę będę odprawiał. „Taką, jaką znam - odpowiedziałem - Pawła VI". „Po łacinie czy po francusku?". „Po łacinie". Nie było żadnego problemu - w tym klasztorze można sprawować obie Msze, choć najczęściej mnisi wybierają trydencką.

W kościele jest chyba dziesięć ołtarzy. Codziennie, w absolutnej ciszy, do świątyni wchodzą ojcowie i każdy indywidualnie odprawia Mszę. Ta cisza robi naprawdę niezwykłe wrażenie. Co wieczór dostawałem małą karteczkę, na której było napisane: „W zakrystii o godzinie takiej a takiej". Na przykład 7.40 albo 7.35 – wszystko dopracowane co do minuty. Kiedy rano schodziłem, czekał już na mnie brat, który miał służyć do Mszy. W kapturze na głowie wyszedłem odprawić Mszę. Kiedy przechodziłem obok któregoś z mnichów krzątających się po prezbiterium, ten składał głębokie ukłony. Byłem tym nieco skrępowany, ale i wzruszony.

Doszedłem do ołtarza, pochylam się przed nim, jeszcze nie zdążyłem się wyprostować, a tu brat zdejmuje mi z głowy kaptur. Wstępuję na stopień ołtarza, a braciszek pada na kolana i podnosi mi rąbek szaty. Podczas Mszy odpowiada szeptem na wszystkie wezwania modlitewne. Przyszedł moment podniesienia: podnoszę Hostię, a mój ministrant... podnosi mi z tyłu ornat.

Kiedy wracałem do zakrystii, ci sami mnisi, którzy wcześniej bili pokłony, teraz padali na kolana - z szacunku przed kapłanem, który niesie w sobie Chrystusa. Gesty te są piękne i naprawdę mają głębokie znaczenie. Nie można jednak wpaść w przesadę - no bo jak długo po odprawieniu Mszy jestem żywą monstrancją?

Czy tego bogactwa gestów nie można odnaleźć w Mszy Pawła VI?

Można. Kiedy przyjeżdżam z Paryża do Krakowa i uczestniczę w naszym klasztorze w sprawowanej o godzinie 12 uroczystej Mszy konwenckiej, to myślę sobie, że takie jej celebrowanie codziennie, przez cały rok, jest naprawdę wielkim wyzwaniem, pracą, ale też wielkim darem. Chwała Panu Bogu, że jest tak starannie odprawiana, bo to pokazuje, że nie tylko liturgia Piusa V, ale także Pawła VI może być sprawowana godnie, może być piękna, pociągająca, pełna symboliki i co najważniejsze - pociągająca człowieka ku Bogu.

*****

o. Paweł Krupa, dominikanin, historyk, członek Commissio Leonina, zajmującej się krytycznym wydaniem dzieł św. Tomasza z Akwinu, mieszka w Paryżu



«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...