Rok wydania: 1932. Już rzut oka na spis treści pozwala zauważyć, że dzięki niej można zapoznać się nie tylko z teologią i obchodami świąt tak znanych jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc, ale również z innymi, np. wspomnieniami mniej lub bardziej popularnych świętych. List, 6/2009
Dziadek: Pamiętam, że nabożeństwo zmartwychwstania było w niedzielę rano, a nie w sobotę wieczór. Śniadanie świąteczne mieliśmy wspólne i bardzo przestrzegano, kiedy można jeść. Było to dopiero po przyjściu z kościoła. Wtedy jadło się ten pieczony chleb z wędliną w środku.
Poniedziałek Wielkanocny
„O ile pierwszy dzień świąt wielkanocnych spędzają wszyscy w domu, w kole rodzinnem, zapraszając tylko tych, którzy u siebie święconego nie urządzają, o tyle drugi dzień świąt wypełniony jest od samego rana rozmaitemi tradycyjnemi obrzędami i zwyczajami. Poniedziałek Wielkanocny rozpoczynał się dyngusem, czyli śmigusem. Pochodzenie dyngusu nie zostało dotychczas ustalone.
W Krakowie jest zwyczaj chodzenia z traczy-kiem. Trzej chłopcy przebierają się za ułanów, z czerwonymi rabatami na piersiach, z papierową czapką na głowie, z drewnianymi pałaszami u pasa. Za nimi niesie dwóch innych chłopców drewnianego baranka, który trzyma w jednej łapce piłę - na pamiątkę, że Pan Jezus w dzieciństwie, jako niewinny baranek, pomagał św. Józefowi w ciesiółce, rżnąc deski piłką".
Dziadek: Był zwyczaj lania wodą, ale nie goniło się z wiadrami jak teraz, było delikatniej.
Chłopaki robili sikawki z bzu. Bo przecież nie było takich urządzeń jak teraz. Dziki bez ma w łodydze taką „gąbkę", którą się wypychało, żeby była rurka. Potem się robiło tłok i była sikawka. Działała jak strzykawka. Ale powtarzam, że to było raczej stonowane, nie jak teraz polewanie ludzi wiadrami.
Pani Elżbieta: Pamiętam dobrze śmigus, pierwszy dzień po świętach, dzieci szkolne to miały radochę. Szukały koleżanek, które chodziły do tej samej klasy czy szkoły - znaliśmy się we wsi. I czasem przychodziła taka gromada nawet pięciu osób do domu. Każdy miał jakąś butelkę z wodą i musiał polać tę koleżankę. Kawalerowie to chodzili tam, gdzie była panna na wydaniu, a potem to przeważnie już były jakieś zaloty i małżeństwo. Śmigusowcy śpiewali jeszcze specjalną piosenkę.
***
Po przeczytaniu powyższych opisów moja koleżanka przyznała się, że w jej rodzinnych stronach również kultywowano zwyczaje, o których - bo sama ich nie pamięta - dowiedziała się z opowieści rodzinnych. „Co do święconego, to na Mazowszu moja mama i babcia mi mówiły - zaczęła opowiadać Ania - że ksiądz święcił pokarmy po domach, u bogatszego chłopa albo przed dworem -jeśli był taki we wsi.
Po wojnie - o dziwo, wtedy przecież był komunizm - święcono w szkole albo w świetlicy wiejskiej. Jak kościół był daleko, ten bogatszy chłop to oczywiście najpierw musiał księdza przywieźć furmanką, a potem odwieźć. Święcone przynoszono na zwyczajnych obwiązanych białym obrusem talerzach, tyle że większych. U mojej mamy wszyscy chodzili święcić, bo od zjedzenia święconego zaczynano śniadanie wielkanocne (po Rezurekcji).
Potem skorupki z jajek dawano kurom albo zakopywano w ogródku na lepszy urodzaj. Święciło się też chrzan, sól i pieprz. Piekło się mazurki i baby drożdżowe. Jedna z takich bab była często ozdobiona palmą. Kiedy czytam opisy z »Chłopów« Reymonta, to wszystko się zgadza. Tam też jest śmigusowa przyśpiewka. A na Podlasiu wciąż jest zwyczaj topienia panien w wannie".
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.