Jeżeli dziecko wychowuje się w rodzinie, w której przywiązuje się wagę do religijnych obrzędów, to - nawet jeśli nie jest tego świadome - uczestniczy w nich. Ważny jest dla niego klimat związany z religijnością dorosłych. List, 12/2009
W tym czasie ci dorośli, którzy nie zostali w kaplicy, by pilnować dzieci, uczestniczą w liturgii Słowa w kościele, słuchają czytań i kazania do nich skierowanych. Na liturgii Eucharystycznej spotykamy się wspólnie, każdy uczestniczy, jak potrafi. Nawet jeżeli w związku z pojawieniem się dzieci wkrada się chaos, nikomu to nie przeszkadza, bo z założenia to akceptujemy.
To normalne, że dzieci się ruszają, czasem rozrabiają, a rodzice na tyle, na ile to możliwe, starają się modlić. Groźne spojrzenia i dyscyplinowanie dziecka nie musi ułatwiać mu budowania wiary. Wiem z wielu opowieści rodziców, że dzieci zrażone taką interwencją dorosłych często przestają lubić kościół. Nie chcą chodzić na Mszę, bo nie czują się na niej bezpiecznie, bo przychodzą tam ludzie, którzy jak to odczuwają- zupełnie ich nie akceptują.
Powinniśmy zadać sobie pytanie, czy potrafimy zaakceptować zachowanie dziecka, które nie jest do końca świadome powagi sytuacji. Jeśli dziecko zaczyna płakać, trzeba się zastanowić, dlaczego tak się dzieje, a nie zatykać mu buzię.
A czy liturgia eucharystyczna może być dla dzieci atrakcyjna?
Tak. Im staranniej jest celebrowana, tym jest atrakcyjniejsza. Im więcej akcji ma w sobie (śpiew, okadzanie ołtarza, pokłony), z tym większą uwagą dzieci się w nią angażują, tym łatwiej jest im odczytać, co kryje się za gestami.
Raz w roku, kiedy czytana jest Ewangelia Męki Pańskiej (a trwa to 30 min.), przygotowujemy misterium przedstawiające jej treść. Akcja rozgrywa się w różnych częściach kościoła. Kiedy zaczynamy odgrywać drogę krzyżową, w kościele zalega absolutna cisza. Dzieci są pochłonięte tym, co się dzieje, dorośli zresztą też.
A co zrobić, żeby nie przytłoczyć dziecka religią? Jak uniknąć sytuacji, w której tak bardzo chcemy mu przekazać wiarę, że ono ma już tego dość?
Wystarczy pamiętać trzech rzeczach. Po pierwsze: pielęgnować swoją wiarę, a nie sztuczną dewocję, irracjonalną histerię i fanatyzm. Uda się to tylko wtedy, jeśli będziemy dbać o własną więź z Bogiem. Pogłębianie osobistej wiary uczy prawdziwej pokory i wyzwala z fanatyzmu.
Po drugie: dostosowywać przekaz wiary do możliwości dziecka. Nie znaczy to jednak, że należy mówić dzieciom o Bozi. Bozi nie ma. Kiedyś uważano, że zwracając się do dziecka, dorośli powinni używać zdrobnień. Obecnie psycholodzy i pedagodzy zdecydowanie są temu przeciwni, twierdzą, że zniechęca to dzieci do rozwoju. Myślę, że to samo dotyczy sfery religijnej. Lepiej od razu mówić: Pan Jezus, Matka Boża, św. Józef. Wtedy łatwiej będzie przejść do poziomu wiary. Od Bozi do Pana Boga droga jest daleka. Skoro wcześniej była Bozia, a teraz jest Pan Bóg, to znaczy, że coś się zmieniło, Pan Bóg staje się nagle kimś srogim.
Po trzecie: wsłuchiwać się w dziecko, w pytania, które zadaje - w nich kryją się ważne treści. Jedno z dzieci zapytało mnie niedawno: „Czy można się modlić o to, żeby diabeł też poszedł do Nieba?". To nie było tylko pytanie o diabła, ale o moc Pana Boga i o Jego wolę zbawienia.
Nie ignorujmy tych pytań, one są bardzo ważne.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.