Nie ma Bozi, czyli jak mówić dzieciom o Bogu

Jeżeli dziecko wychowuje się w rodzinie, w której przywiązuje się wagę do religijnych obrzędów, to - nawet jeśli nie jest tego świadome - uczestniczy w nich. Ważny jest dla niego klimat związany z religijnością dorosłych. List, 12/2009



Odpowiedzią zatem nie powinna być złość...

Ani tłumaczenie, że Pan Bóg wcale nie jest taki zły. Pamiętam rozmowę z rodzicami chłopaka, który obraził się na Boga. Jego bliski kolega zginął w wypadku. Chłopak miał pretensje do Boga. „Gdyby Pan Bóg istniał, mój kolega by nie umarł" - powtarzał. Rodzice zaczęli w panice tłumaczyć Pana Boga, szukać argumentów, że to nie tak. Wydawało im się, że wiara ich syna zależy od tego, czy znajdą odpowiednio dobre wytłumaczenie. A ich syn wcale tego nie potrzebował. Chciał, żeby rodzice zauważyli, jak bardzo kochał swego przyjaciela. Byłoby to dla niego w pewnym sensie potwierdzenie, że Bóg nie chciał tej śmierci.

Czasem widuję się z panią Mają Komorowską. Podczas jednej z rozmów zwierzyłem się jej, że jedna ze scen „Dekalogu I" Kieślowskiego z jej udziałem wywarła na mnie ogromne wrażenie. Chłopiec, dziecko inżyniera, racjonalisty, który uważał, że nauka daje odpowiedzi na wszystkie pytania, a wiara jest niepotrzebna, zapytał ciocię: „Czy wierzysz, że Pan Bóg istnieje?". Ta przytuliła go mocno do siebie i powiedziała: „Czujesz?". To był prawdziwy przekaz wiary: bezpieczeństwo i miłość. Ona nie musiała tłumaczyć ani ojca, ani Pana Boga przed tym dzieckiem. Kapitalna scena! Dowiedziałem się potem, że to właśnie pani Maja zaproponowała Kieślowskiemu zagranie tej sceny w taki właśnie sposób.

Powiedział Ojciec na początku naszej rozmowy, że należy zabierać małe dzieci na Mszę. Wielu z moich znajomych zastanawia się, co jest lepsze: specjalna Msza dla dzieci, na której będą się one czuły dobrze, nikt im nie zabroni biegać po kościele, czy „zwyczajna" Msza, na której starsze panie wzrokiem karcącym wszelkie wybryki będą budować w dziecku poczucie sacrum?

Dobrze, żeby dziecko miało w sobie bojaźń Bożą, a nie bojaźń srogo patrzących babć. Uczestnictwo dzieci we Mszy to naprawdę niebanalny problem. Jak pogodzić to, żeby dziecko czuło się dobrze w świątyni, z tym, żeby odczuwało respekt wobec tego, co się tam dzieje. Inaczej we Mszy uczestniczy dziecko roczne, inaczej trzylatek, a jeszcze inaczej sześcioletni brzdąc. Jeśli skupilibyśmy się wyłącznie na , jakie są potrzeby dzieci, to wypadałoby, żeby w rodzinie wielodzietnej rodzice chodzili w niedzielę na jakieś sześć Mszy, tak by każde z ich dzieci uczestniczyło w liturgii skierowanej właśnie do jego grupy wiekowej. To jest przecież nie do zrobienia.

Dla dzieci najważniejsze w Mszy nie jest to, czy jest ona skierowana do jego grupy wiekowej, ale to, jak Eucharystię przeżywają rodzice, jak oni spotykają Boga.

Z tego też względu uważam, że błędem jest robienie tzw. Mszy dla dzieci. W terminologii liturgicznej w ogóle nie ma czegoś takiego jak „Msza dla dzieci". Są Msze z kazaniem dla dzieci lub z udziałem dzieci (np. Eucharystia na rozpoczęcie roku szkolnego).

Myślę, że dobrym rozwiązaniem - stosuję je w Warszawie - jest Msza z osobną liturgią Słowa dla dzieci. Adresowana jest do dzieci w wieku od 4 do 6 lat. Zakładamy, że dzieci młodsze, które w niej uczestniczą, wyczuwają pewien jej klimat i angażują się w to, co robią dzieci starsze, przez ich naśladowanie. Dzieci powyżej 7 roku życia (do 9) uczestniczą już w liturgii na nieco innym poziomie i czasem trochę się nudzą. Z „tymi maluchami" nie będą już przecież robić niczego wspólnie.



«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...