Z tymi reformami nie może sobie dać rady żaden rząd po 1989 r. Pierwsza dotyczy służby zdrowia. Druga – emerytur. Czy zaniechanie działania nie jest skutkiem strachu przed niezadowoleniem społeczeństwa, które doznałoby szoku po wejściu reform? Sprawdzian nastąpi już po 1 stycznia 2009 r. idziemy, 14 września 2008
Tymczasem żelazne prawo kapitalizmu mówi, że po hossie zawsze nadchodzi bessa. I ona właśnie zaskoczyła nas pod koniec ubiegłego roku. Gospodarka światowa pogrążyła się w kryzysie, ceny poszybowały w górę, a akcje zanurkowały w dół. – Wiadomości o wysokości kapitału, przesyłane mi przez fundusz emerytalny nie są już takie radosne, i mam wrażenie, że nie są nawet dostarczane tak często jak dawniej – mówi 46-letnia pracownica jednego z ministerstw. I ma rację. Z danych przedstawionych przez OFE wynika, że tylko w styczniu z powodu spadków na warszawskiej giełdzie aktywa, którymi zarządzają OFE, stopniały o 5,5 mld zł – do 134,6 mld zł. Oznacza to, że zaniepokojonych jest aż 13 mln przyszłych emerytów, którzy znaleźli się w II filarze. Najbardziej natomiast denerwują się ci, którzy już w styczniu 2009 r. dostaną świadczenia z II filara, ponieważ fundusze praktycznie nie mają już czasu na odrobienie giełdowych strat. Chodzi głównie o kobiety urodzone w 1949 r., które – z racji niższego od mężczyzn wieku emerytalnego – będą pierwszym pokoleniem przechodzącym na emeryturę po reformie z 1999 r. Może się okazać, że panie, które wówczas wybrały tylko ZUS, będą miały – z takim samym stażem pracy, przy identycznych zarobkach i odprowadzanych składkach – wyższe emerytury niż panie z systemu OFE.
Co z tym fantem zrobić? – tego nie wie jeszcze nikt. Ale już słychać opinie kobiet, które mogą być poszkodowane, że będą dochodzić swoich praw najpierw u rzecznika praw obywatelskich, a potem w Trybunale Konstytucyjnym. Sam rząd ma twardy orzech do zgryzienia: czy i z czego należy takie nierówności redukować. Odpowiedź wcale nie jest oczywista, bo przecież w sytuacji odwrotnej, to znaczy, gdyby fundusze wciąż zarabiały krocie, nikt nie troszczyłby się o kobiety z niższą, ZUS-owską emeryturą. – Same skazały się na ten los – mówiliby z satysfakcją orędownicy OFE. Który system jest więc lepszy? Na to też nie ma odpowiedzi, ponieważ i jeden, i drugi ma swoje dobre i złe strony.
– Model nazywany repartycyjnym polega na tym, że osoby czynne zawodowo opłacają składki, z których finansuje się bieżące emerytury. Tak właśnie było w PRL – tłumaczy ekonomistka Iwona Wesołowska. – Podstawową wadą tego rozwiązania jest jego zależność od sytuacji demograficznej i bezrobocia. Jeśli w społeczeństwie jest mniej osób pracujących niż emerytów i bezrobotnych, to muszą one płacić coraz wyższe składki na ubezpieczenia społeczne, żeby pokryć potrzeby niepracujących grup społecznych. Poza tym taki system jest podatny na naciski polityczne. Przecież wiele razy obserwowaliśmy, jak obietnice podwyżek emerytur napędzają różnym partiom głosy wyborców. Ale model ten ma też dużą zaletę: nie poddaje się zbyt mocno kryzysom na rynkach wyjaśnia dalej Iwona Wesołowska.
W OFE każdy pracownik ma własne konto emerytalne w powołanym do tego funduszu. Z tego konta będzie, po przejściu na emeryturę, wypłacał świadczenia. Wadą tego rozwiązania jest zagrożenie wysoką inflacją i kryzysami gospodarczymi. Zaletą – odporność na zjawisko starzenia się społeczeństwa i bezrobocie.
Skoro żaden z systemów nie jest idealny, najlepiej korzystać z obydwu. Tak właśnie postąpili twórcy polskiej reformy i w ten sposób zmniejszyli ryzyko wyboru jednej opcji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.