Małżeństwo, tak jak i ludzkie życie, jest zbyt skomplikowane, by komukolwiek udało się wypracować uniwersalną receptę na udane życie czy szczęśliwe małżeństwo. Nie znaczy to jednak, że nie wiemy, czym jest szczęśliwe małżeństwo i jak do tego dążyć. Zeszyty Odnowy w Duchu Świętym, 3(64)/2003
Czy istnieje recepta na udane małżeństwo?
Małżeństwo, tak jak i ludzkie życie, jest zbyt skomplikowane, by komukolwiek udało się wypracować uniwersalną receptę na udane życie czy szczęśliwe małżeństwo. Nie znaczy to jednak, że nie wiemy, czym jest szczęśliwe małżeństwo i jak do tego dążyć.
Udane małżeństwo to związek, w którym obie osoby czują, że się kochają, szanują się nawzajem, rozumieją, wspierają. Jest to taki związek, w którym małżonkowie starają się zaspakajać nawzajem swoje potrzeby i pragnienia. Próbują być dla siebie darem. Muszą też zrezygnować z wzajemnej idealizacji i uczyć się przyjmować drugiego takim, jakim jest. Miłość bowiem, to nie tylko uczucie, to budowanie, tworzenie wspólnej historii życia, realizacja dążenia do jedności i wzajemności.
Skoro nie ma recepty na udany związek, to czy potrafimy chociaż nazwać źródła problemów w małżeństwach?
Jest wiele źródeł problemów w małżeństwie. Wymienię kilka z nich.
Dość powszechne wydaje się mylenie stanu zakochania z miłością. Zakochanie jest fascynującym stanem, „prezentem” od życia, ale nieprzypadkowo mówimy o tym okresie, jak o okresie patrzenia przez różowe okulary. Jest w tym oczarowanie drugim człowiekiem, i pożądanie, i zazwyczaj bardzo dużo idealizacji i narcyzmu, i pewnego rodzaju ekstazy. Nie jest to stan stały. Aby związek przetrwał musi przerodzić się w miłość, która jak powiedziałam wyżej, jest nie tylko uczuciem, ale i postawą.
Następną sprawą jest nasza, często ukryta lub nieświadoma motywacja – czy wchodzę w związek, bo chcę uciec od własnej rodziny lub od samotności, czy wybieram kogoś, kto ma dla mnie coś atrakcyjnego (np. pieniądze czy pozycję), albo kto nas dowartościowuje, albo ma stać się idealnym rodzicem lub odwrotnie kimś, kogo ja uratuję (np. od alkoholu, narkotyków). Ważne jest także, aby młodzi chociaż trochę zdążyli się poznać, zanim się pobiorą. Niejednokrotnie pary, które wkraczają w związek, znają się bardzo krótko i słabo. Wiadomo, że okres „randkowania” to szczególny czas. Młodzi spotykają się w kawiarni albo w kinie, na spacerze czy na tańcach. I jest im ze sobą świetnie. Jeżeli cały ten czas przed ślubem ogranicza się tylko do wspólnych rozrywek, to jest to zdecydowanie za mało. Zaczynają bowiem żyć ze sobą po ślubie ludzie, którzy tak naprawdę się nie znają. Mimo że dobrze się razem bawili, niewiele o sobie wiedzą. Jeżeli do tego są mało dojrzali, nie są świadomi tego, że ludzie różnią się od siebie i mają różne potrzeby – zaczyna im być razem ciężko.
Coraz więcej takich par szuka pomocy w poradni, gdyż są bezradni wobec tego, że są inni. Jest to dla nich czymś bardzo trudnym. To są proste rzeczy, ale jest ich bardzo dużo. Okazuje się np. że jedno lubi spać przy otwartym, drugie przy zamkniętym oknie. Dla wielu związków takie codzienne drobiazgi są trudne do rozwiązania. A więc przed ślubem warto dużo ze sobą rozmawiać, by poznać nawzajem swój świat wartości, swoje upodobania i przyzwyczajenia, marzenia i plany życiowe. Dobrze, jeżeli pobierają się osoby w miarę niezależne, stojące na własnych nogach, otwarte emocjonalnie, odpowiedzialne za siebie, chcące współpracować a nie współzawodniczyć.
Najczęstszym zresztą powodem konfliktów już w małżeństwie jest to, że ludzie przestają ze sobą rozmawiać, a z czasem również i rozumieć się. Wiele par zupełnie nie umie ze sobą rozmawiać, każde mówi innym językiem. Często w pracy z małżeństwami używam porównania mówiąc, że małżonkowie są jak dwa radioodbiorniki, jedno jest ustawione np. na Jedynkę, a drugie np. na Trójkę. Każde nadaje swój własny program, ewentualnie tylko zwiększa natężenie głosu. Ale zupełnie nie słyszą się wzajemnie. Nie słyszą tego, czego od siebie oczekują. Często mamy lepszy kontakt ze swoimi wyobrażeniami na temat drugiego niż z realnością.
Niedawno rozmawiałam z parą, która opowiadała mi o pewnej sytuacji. Otóż mąż dał do zrozumienia żonie, że sprawi jej prezent na Walentynki. Ona postanowiła również zrobić mu jakąś niespodziankę. Zadała sobie sporo trudu i wreszcie znalazła w eleganckim sklepie bardzo piękny sweter. Ślicznie zapakowany ofiarowała mężowi. On przymierzył, ucieszył się, ale zobaczył na plecach dziurę. Wynikła z tego straszna awantura. Zarzucił żonie, że specjalnie kupiła mu dziurawy sweter i chciała go tym prezentem zranić. Cała sytuacja wydawała się absurdalna, ale on często był raniony w życiu i w tej sytuacji poczuł się bardzo skrzywdzony. To zdarzenie pokazuje, jak wiele rzeczy między nimi nigdy nie zostało powiedzianych i zrozumianych. A kiedy tak się dzieje w relacji małżeńskiej, każdy pretekst jest dobry, by się pokłócić.
W jaki sposób zatem można poznać się, spędzając kilka godzin tygodniowo w sielankowej atmosferze wolnej od problemów?
Tak jak powiedziałam, trzeba rozmawiać: o sobie, swoich poglądach, wartościach, planach, marzeniach. Dobrze też postawić sobie samemu parę ważnych pytań: Czy będziemy kochali się wystarczająco mocno, by znosić swoje wady? Czy porozumieliśmy się co do osobistych poglądów każdego z nas na temat: wizji rodziny, ról w małżeństwie, wychowywania dzieci, wiary etc.?
Ważne jest także, by przeżyć wspólnie takie doświadczenia, które pomogą nam zobaczyć się nawzajem w różnych sytuacjach, nie tylko w czasie rozrywki, mogą to być np. wizyty u chorej cioci, u której trzeba posprzątać i zrobić zakupy, albo wspólny wyjazd w mniej komfortowe warunki. Ważne jest też, by poznać swoje rodziny, zobaczyć narzeczoną, narzeczonego, w sytuacjach z innymi ludźmi, zauważyć także swoje wady. Patrzenie na siebie tylko przez różowe okulary może spowodować nawet poważny kryzys zaraz na początku małżeństwa, gdyż nagle następuje wielkie rozczarowanie: „myślałem, że jesteś inna, inny...”
Druga ważna rzecz, to nauczyć się razem dochodzić do kompromisów. Szczególne trudności mają z tym jedynacy, którzy w rodzinie mogli nie mieć możliwości nauczenia się tego. Osoby wywodzące się z rodzin, w których było kilkoro dzieci, w naturalny sposób nauczyły się dzielić i dochodzić do konsensusu.
Gdy jednak już jesteśmy w małżeństwie i mimo całej miłości, która nas łączy, zbyt często mamy dosyć siebie i tego związku – co wtedy robić?
Jeszcze raz podkreślam duże znaczenie rozmowy. Jest powiedziane: Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce (Ef 4,26). Dobrze jest zdążyć się pogodzić przed położeniem się spać, jeszcze tego samego dnia, kiedy się pokłócimy. Pary, które rozwiązują problemy za pomocą „cichych dni”, bardzo dużo ryzykują. Jest to niestety metoda, ewoluująca: najpierw wytrzymam godzinę, potem pół dnia, a z czasem nawet kilka dni. Rozmawiałam ostatnio z parą, która nie rozmawiała ze sobą od ośmiu miesięcy. Trzeba więc rozmawiać.
Potem trzeba się zastanowić, jak rozmawiać. Rozmawiać nie o pretensjach, o tym że „ty jesteś okropny, bo...” lub „ty jesteś straszna, bo...” Niestety częstym modelem komunikowania się małżonków jest wzajemne oskarżanie się. Podczas właściwie prowadzonego dialogu powinno rozmawiać się o swoich uczuciach, czyli nauczyć się mówić np. „kiedy nie uprzedzasz mnie, że przyjdziesz trzy godziny później z pracy do domu, to ja bardzo się niepokoję i denerwuję”. Należy położyć nacisk na to, co JA czuję. Nie jest to łatwe, bo dużo prościej powiedzieć: „Jesteś łajdakiem i na pewno mnie oszukujesz!”, niż odsłonić swoje uczucia mówiąc: „jest mi przykro, bardzo mnie zraniłeś, nie uprzedzając wcześniej, że masz coś ważnego do załatwienia”. Właściwie jest to jedyny skuteczny sposób komunikowania się.
Następna sprawa, to mówić o swoich potrzebach i to w rozmaitych aspektach, również tak delikatnych jak pożycie intymne. Na tym podłożu jest bardzo wiele wzajemnych oczekiwań, ale są też obawy i wstyd, jak o tym rozmawiać. I tutaj jeszcze raz podam przykład, może nie do końca intymny, ale zaczerpnięty prosto z życia. Żona była zawiedziona tym, że jej mąż nigdy nie kupował jej kwiatów, ale nigdy mu o tym nie powiedziała. Odważyła się to zrobić dopiero na sesji terapeutycznej po kilku latach małżeństwa. Mąż naprawdę się zdziwił. Wyglądał tak, jakby pierwszy raz o tym usłyszał. Podczas rozmowy, gdy zaczął się nad tym głębiej zastanawiać, okazało się, że jego ojciec nigdy nie kupował matce kwiatów. Czasem widział mężczyzn ofiarowujących swoim kobietom kwiaty, ale nigdy nie przyszło mu to do głowy, żeby dać je swojej żonie. Między tą parą narosło bardzo dużo rozżalenia. Żona czuła się niekochana, bo ona z kolei wychowywała się w rodzinie, w której tata okazywał mamie miłość w ten sposób, że często dawał jej kwiaty. Takich rzeczy dzieje się bardzo dużo i jeżeli nie mówimy o własnych potrzebach, nie powinniśmy dziwić się, że druga osoba ich nie zaspokaja.
Skąd biorą się tak odmienne oczekiwania kobiety i mężczyzny?
Różnice wynikają nie tylko stąd, że jesteśmy inni jako kobieta i mężczyzna. Jesteśmy też różni dlatego, że wychowaliśmy się w innych rodzinach. Każdy wychodzi ze swojego domu rodzinnego z jakimś wzorcem ról. To nie jest tak, że jeden schemat jest dobry, a drugi zły. Jeden z modeli jest taki, że mąż pracuje, a kobieta prowadzi dom i oboje są szczęśliwi, ale jest to układ jeden z wielu. Zastanówmy się, co może dziać się w sytuacji, gdy dziewczyna pochodzi z rodziny, w której mama pracowała zawodowo poza domem i razem z ojcem dzielili się domowymi obowiązkami. Chłopak natomiast pochodzi z rodziny, w której matka chłopaka zajmowała się domem. Można spodziewać się, że na początku będzie im trudno wypracować ich własny model rodziny. Aby do tego doszło, oboje muszą zrozumieć, że model panujący w ich domach rodzinnych nie jest jedynie słuszny. Muszą uzmysłowić sobie wielość modeli. Często jest to trudne. Obserwując rodziców, którzy w określonym podziale ról byli szczęśliwi, młodzi są przekonani, że taki właśnie model także im zapewni szczęście. Próbując za wszelką cenę przenieść go w swoje życie, napotykają na niezrozumienie współmałżonka i opór. Powinni jednak pamiętać, że ich życie jest inne, tak jak oni są inni od swoich rodziców. Ważne jest więc, by zrozumieć, że druga osoba nie jest taka sama jak ja. Ma prawo myśleć inaczej, odczuwać inaczej. Nigdy nie będziemy tacy sami, w tej różności i odmienności jest bogactwo.