Chyba żaden rodzaj ludzi nie budzi we mnie takiej czułości jak ci, którzy muszą mierzyć się z duchową nocą. Wszystko staje się dla nich lepkie i lodowate. Być może kiedyś życie było dobre i sensowne; lecz teraz już nie. Jedyny kierunek wędrówki, który nie sprawia wysiłku, to krok za krokiem w dół. Więź, 1/2007
Drogę alternatywną otwiera, jako się rzekło, współczucie. Miłość do wszystkiego, co istnieje, i co jeszcze mogłoby zaistnieć, aż po zapomnienie o sobie. Kierując się w tę stronę, zaczynamy działać w zapamiętaniu: ważne staje się nie tyle to, co jest, ale jak to zmienić – nie po to, by panować, lecz by wzbogacać rzeczywistość o uśpione w niej szanse. O wszystkim decyduje nie wiedza, lecz marzenie. Towarzyszem życia staje się nie technika, ale sztuka. Podstawowym wskazaniem – nie operacyjna skuteczność, ale wzajemna życzliwość. Ideałem jest nie panować, ale pełnić służbę wobec tego, co nas przerasta, wobec Innego, ktokolwiek i cokolwiek kryje się za tym imieniem: drugi człowiek, nasze otoczenie, Bóg sam.
Jak pierwsza droga może łatwo zaprowadzić w rejony demonizmu/cynizmu/nihilizmu (zło ma wiele imion), tak druga grozi ześliźnięciem się w tanią odmianę zaufania do świata, pozbawioną odczucia tragizmu. Wtedy ludzie, którzy przestali widzieć ciemne barwy, widzącym je bliźnim mówią: „Sami jesteście sobie winni” i skupiają się na własnej, mniemanej doskonałości. Niejasną obietnicę zbawienia przeobrażają w rodzaj dobrze opłaconej polisy. Ich życzliwość – nieraz niezauważalnie dla nich samych – zmienia kierunek, już nie wychyla się w stronę potrzebujących, ale krzepi ich własne samopoczucie. Wspólnota dobrych odsuwa się ze wstrętem od potępieńców, którzy nie potrafili do niej przystąpić. W znanej nam wszystkim tradycji kaznodziejskiej zwie się tę chorobę faryzeizmem (choć nigdy dość powtarzać, że wobec historycznych faryzeuszy nie jest to nazwa sprawiedliwa…).
W rezultacie, jeśli wierzyć Micińskiemu, każda z tych dwóch postaw ma swój znieprawiony odpowiednik. Dla pierwszej to – wybierzmy jakąś nazwę – nihilizm (czyli machnięcie ręką na wartości, jako niewykrywalne przez rozum); dla drugiej – bigoteria (czyli machnięcie ręką na wszystko, co podrywa ufność). Jeśli jednak ich uniknąć, to ku wspólnemu punktowi w górze prowadzi oscylacyjny ruch – między zimną wiedzą i paradoksalną wiarą, między rozpaczą i nadzieją. Między nocą duchową, lodową pustynią – a blaskiem przemieniającego wszystko, twórczego ducha.
Tak, świat oglądany bez miłości (trochę podobnie jak odczytywany bez miłości pisarz) pokazuje nam oblicze głupie i złe. A że żyjemy w obrębie kultury, którą zdominowało pragnienie wiedzy (co znaczy zarazem: władzy), toteż ciemność na nas napiera, wpędzając coraz więcej ludzi w obezwładniające poczucie bezsensu. Ale ta konfrontacja zarazem przywraca naszej wierze i miłości całe napięcie, które – być może – pozwala je nieść dalej. Stąd jej doniosłość.
Mniej więcej dwa tysiące kilometrów od mojego biurka panuje teraz nieprzerwana, całodobowa noc. Dobrze wynajdywać sobie bodaj drobne powody wdzięczności, zwłaszcza gdy ma się odruch, by wyrzucać wciąż Stwórcy, że to albo znów tamto nie najlepiej Mu wyszło. Zatem: tak, czuję wdzięczność, ponieważ u nas nawet zimą pokazuje się czasem, na parę godzin, słońce.
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
» | »»