Gdy czyta się książkę Wheena, co i rusz trzeba powstrzymywać się, by nie wyskoczyć z fotela, nie zacząć rwać włosów z głowy i krzyczeć, że żyjemy pod niewidoczną, ale powszechną dyktaturą idiotów. Problem w tym, że w historii ludzkości chyba nigdy nie było inaczej. Wieź, 3/2007
Truizm: ludzie gotowi są dziś płacić prorokom duże pieniądze, byleby tylko nie mówili rzeczy niewygodnych. Widać to dobrze we wszystkich przejawach ruchu new age – cudownych dzieciach marketingu religijnego: kościele scjentologicznym, w tzw. kościołach zjednoczeniowych. Potencjalnie niebezpieczną (bo nieprzewidywalną) relację osób (a więc bliźnich między sobą i człowieka z Bogiem) zastępuje tam znany, skodyfikowany i „bezpieczny” schemat zachowań rodem z wolnego rynku. Nie ma ryzyka, że zaraz Pan Bóg powie, że nie wolno tego, a tamto to grzech. Klient płaci, klient wymaga. Klient nasz pan. A Pan? „Pan jest energią, ale to ty jesteś kanałem, w który ta energia może się wpuścić” – usłyszałem kiedyś na kazaniu w jednym z kościołów zjednoczeniowych w Chicago. Pastor głoszący ową teologię „channelingu” przy wyjściu z kościoła sprzedawał kasety z nagranym wcześniej kazaniem. Większość banknotów rzucanych na tacę w czasie tradycyjnej kolekty miała nominały 50 i 100 dolarów.
ODDAĆ BŁAZNOWI CO BŁAZEŃSKIE
Pointa. Na niego i na wszystkich wymienionych wyżej proroków XXI wieku nie ma chyba się co zżymać. Ba – gdy jest się świadomym ich tricków, patrząc na nich można czasem zdrowo się uśmiać. Oto też chyba przede wszystkim chodzi, by odróżniać proroka od błazna. I nie przestraszyć się tego pierwszego. Ilekroć rozmawiam z moimi znajomymi, mam poczucie, że owszem – uznają oni wielkich proroków takich jak Jan Paweł II czy Matka Teresa, traktując ich jednak jak postaci z nieco innego świata. Podziwiają ich, ale pewnie i trochę się obawiają. Przywykli, że naszym codziennym światem rządzą prorocy tacy jak my. Którzy od świętości wolą święty spokój.
Zastanawiałem się kiedyś, skąd bierze się takie podejście. Dziś chyba już wiem – jeśli istnieje Szatan, nie objawia się on dziś ludziom pod postacią ponętnych dziewic. On obcina ludzkie aspiracje. Ucina niebo tuż nad naszą głową, czyniąc ze świętości, czystości, miłości sprawy niedościgłe, które zdobyć mogą tylko nieliczni. I dlatego niemal każdego świętego, proroka, który przychodzi głosząc prawdy Boże, współcześni mu traktowali jak wariata – to, o czym mówi, jest dla nas lot na Księżyc, podczas gdy Paris Hilton (albo inna Doda) jest w zasięgu ręki. I jeśli można mieć do niej o coś pretensję, to tylko o to, że będąc wszędzie, zasłania nam nas samych, nie pozwala iść wyżej, koncentrując wzrok na sobie. Coelho nie dlatego powinien przestać pisać, że łata moim koleżankom dziury w sercu, lecz dlatego, że oferując „zupkę już raz jedzoną”, odcina dostęp do źródła, mówi: „nie sięgaj wyżej, po autorów trudnych, u mnie znajdziesz wszystko”.
Gdy czytam prace biblistów, nie mogę wyjść z podziwu – apostołowie mieli wokół siebie setki podobnych Jezusowi proroków, większość z nich miała zresztą chyba bardziej spójne wizje polityczno-biznesowe. Mieli królów, lokalnych sportowców i tancerki. Mimo to oddali błaznom, co błazeńskie i poszli za Prawdą. Która, dopóki mogła, chodziła po wsiach, unikając wejścia do stolicy, Jerozolimy. Może to wskazówka dla tych, którzy szukają dziś prawdziwych proroków? Tłum – co starałem się pokazać wyżej – nie zmienił swoich zachowań od wieków. Więc może od wieków adres prawdziwych proroków też jest ten sam: nie w miejscu, w które wgapiają się tłumy?
***
Szymon Hołownia – ur. 1976 w Białymstoku. Publicysta „Newsweeka”, wcześniej pracował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Ozonie” i „Rzeczpospolitej”. Autor książki „Kościół dla średnio zaawansowanych”. Mieszka w Warszawie.
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
4
|
» | »»