Można być w drodze na dwa różne sposoby. Gdy liczy się tylko cel drogi przechodzimy drogę, która w zasadzie służy tylko dojściu do celu. I można być w drodze, nie znając z góry jej przebiegu, a nawet – w skrajnej sytuacji – nie wiedząc dokąd ona prowadzi. Gdy cel jest zakryty, sama droga staje się niejako celem. Więź, 4/2007
Jesteśmy w drodze [1]. My – Żydzi, my – chrześcijanie, my – ludzie. Ale nie wszyscy tak uważają, nie wszyscy to czują.
Można być w drodze na dwa różne sposoby. Po pierwsze, gdy liczy się tylko cel drogi: dążymy do jakiegoś punktu i przechodzimy drogę, która w zasadzie służy tylko dojściu do celu; celu, który jest nam znany. Po drugie zaś, można być w drodze, nie znając z góry jej przebiegu, a nawet – w skrajnej sytuacji – nie wiedząc dokąd ona prowadzi. Gdy cel jest zakryty, sama droga staje się niejako celem.
Ten pierwszy rodzaj bycia w drodze jest zwyczajny, wszystkim dobrze znajomy. Na drodze mogą być niespodzianki, ale wiemy, dokąd mamy trafić, po czym poznać, że to już koniec drogi. Nawet największe przeszkody i najbarwniejsze przygody nie zmieniają natury tej podróży: Odyseusz wie, że dąży do Itaki, wie, co tam chce zastać.
Drugi wspomniany wyżej rodzaj bycia w drodze jest o wiele rzadszy i bardziej niezwykły: nie wiemy, dokąd zmierzamy, nie mamy jasności, jak poznać, że już osiągnęliśmy cel. Bo nie wiemy, czym ten cel ma być. Klasycznym, biblijnym wyrazem tego drugiego sposobu bycia w drodze jest życie praojca Abrahama. Nasz praojciec Awram awinu wyszedł ze swojej ziemi w nieznane. Wiedział, że ma opuścić ziemię rodzinną, rodaków, dom ojca (Rdz 12, 1), by udać się do kraju, który zostanie mu ukazany. Jest mu obiecany przez Boga, ale Abraham nic o nim nie wie. Jest przed nim zakryty. Abraham ma się kierować ufnością, ma spełniać przykazania, ma sprostać próbom, które nadejdą. Liczy się przede wszystkim to, jak postępuje, jak idzie, gdy posuwa się po swojej drodze. Choć dojdzie do owej obiecanej ziemi, obietnica, która odnosi się do jego dzieci, wnuków i kolejnych pokoleń, będzie ciągle poddawana w wątpliwość. Obietnica, że przezeń będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi (Rdz 12, 3).
Ta obietnica, powtórzona potem, nie mogła być w pełni zrealizowana ani w biblijnej prahistorii, ani w późniejszej historii. Częściowo – owszem. Najpierw ziemia obiecana przypadła Żydom, potomkom Abrahama. Potem cały świat poznał historię Abrahama i dowiedział się o obietnicy. Jednak pełna realizacja obietnicy wykracza poza perspektywę zagospodarowania owej ziemi, poza wizję rozprzestrzenienia się Biblii po całym globie, poza cokolwiek, co może dokonać się w tej epoce, w której żyjemy. Obietnica biblijna odsyła do przyszłości jeszcze nam nieznanej, zakrytej a utęsknionej, przyszłości mesjańskiej. To w tym mesjańskim sensie jesteśmy w drodze, jak napisał kard. Joseph Ratzinger, obecny papież Benedykt XVI: na drodze ku Temu, który nadchodzi [2].
[1] Wystąpienie z okazji IX Dnia Judaizmu, obchodzonego pod hasłem „Na drodze ku Temu, który nadchodzi”, 17 stycznia 2006 r., w bazylice katedralnej w Kielcach.
[2] Joseph Ratzinger, „Wielość religii i jedno Przymierze”, Poznań 2004, s. 109.
«« | « |
1
|
2
|
3
|
»
|
»»