Ptaki pięknie upierzone

Dlaczego jednak o Dickensowskich bohaterach myślę już w październiku, nie czekam prawdziwej zimy? Zamknąłem papierową teczkę zawierającą trzydzieści reportaży o sytuacji rodzin zastępczych w Polsce. W sumie setka opisanych rodzin, losy paruset dzieci. Więź, 11-12/2007




Idzie zima, więc jak co roku wrócę do lektury grubej powieści Karola Dickensa „Nasz wspólny przyjaciel”. To książka z pozoru skromna, gawędziarska, w istocie zaś w sekretny sposób ukrywająca w sobie tajemnicze pytania i przesłania. Mamy więc na długie zimowe wieczory potężny potok opowieści mieszającej w sobie melodramat, wątek kryminalny, humorystyczne obrazki obyczajowe i krytykę społeczną; i mamy otwierające się między wierszami okna, za którymi ciemność pełna jest wołania z głębi, ze strony odrzuconych najokrutniej, zbrukanych zbrodnią, szalonych z bólu i nienawiści. Część swoich bohaterów nazwał Dickens „Ptakami pięknie upierzonymi” – inni to „Ptaki drapieżne”. To te złe ptaki, indywidua wiecznie głodne i brudne, w łachmanach, żyjące z odrażających procederów, tworzą podszewkę bytu, układ odniesienia, nadający oboczne i mroczne znaczenie eleganckim obiadom, intrygom i romansom rozgrywającym się wśród dam, dżentelmenów, ich służby, użytecznych rzemieślników i niezawodnych dostawców. „Ptaki drapieżne” są blisko, za zakrętem błotnistej uliczki idącej w stronę cuchnących przystani i opuszczonych doków. Są w zasięgu ręki rzucającej drobną monetę – a mimo to są niedostępne. Ani wyobraźnia, ani współczucie, ani miłosierdzie nie przebiją nigdy pancernej szyby fundamentalnej różności, osobności ich losu.

Dlaczego jednak o Dickensowskich bohaterach myślę już w październiku, nie czekam prawdziwej zimy? Zamknąłem papierową teczkę zawierającą trzydzieści reportaży o sytuacji rodzin zastępczych w Polsce. W sumie setka opisanych rodzin, losy paruset dzieci. Tragedia tych, którym tak rozpada się życie, tak gmatwa się los, że tracą to, co najcenniejsze; zamiast opiekować się – krzywdzą swoje dzieci. Dramaty tych, co podejmują opiekę nad cudzymi dziećmi, inwestują całe życie, miłość, nieprzespane noce, udrękę kontaktów z biurokracją – i prawie zawsze balansują na krawędzi czarnych dziur klęski, odrzucenia, niezrozumienia. Szczęśliwe zakończenie? Rzadko. I zawsze z tym wielkim cieniem zła w głębi.

Pierwszego września byłem na uroczystym rozpoczęciu roku szkolnego w szkole Przymierza Rodzin na Ursynowie, potem miałem okazję przypomnieć sobie losy tej nadzwyczajnej wspólnoty dzieci, rodziców, nauczycieli, sponsorów i budowniczych, pochylając się nad maszynopisem książeczki Izabelli Dzieduszyckiej, opisującej powstanie szkoły i dziesięć lat jej rozwoju. Pamiętam – była nieprawdopodobnie śmiała decyzja, grupa entuzjastów pod kierunkiem Izy, parę lat wysiłku, pomysłów, załatwiania. Stoi piękna szkoła, ma sztandar, hymn własny, aulę, kaplicę, salę sportową ze ścianką wspinaczkową, znakomitych pedagogów od zerówki po maturę. Osiągnięcia sportowe, nowocześnie przygotowane rekolekcje, wymiana zagraniczna, językowe i teatralne konkursy. I te dzieci – śliczne jak malowanie, śmiałe i grzeczne, dobrze odżywione, z włosami wymytymi w najlepszych szamponach. Zasobni rodzice wpatrzeni w swoje pociechy z zachwytem i nadzieją. Czy nie muszą się przypomnieć „Ptaki pięknie upierzone”? Czy te rodziny, z których dzieci idą do pogotowia opiekuńczego, do „biduli”, do ośrodków wychowawczych, do rodzin zastępczych – nie są współczesnymi gniazdami „Ptaków drapieżnych”?


«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...